Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/117

Ta strona została przepisana.

co robić, bo sama wszystko nawykła widać składać, porządkować, zdejmować i Anusi tak jak nie dala się prawie tknąć. Jeszcze śmieszniéj, bo spojrzała na Anusine włosy, zaplecione nie do rzeczy i spytała jéj:
— A co to tak włosy nosisz? masz ładne, a nieumiesz sobie rady dać.
Anusia trzpiot, poczęła się śmiać, że nie potrafi inaczéj, a ta ją posadziła niemal gwałtem na swojém krzesełku i sama jéj nanowo włosy zapletła.
Podkomorzyna się uśmiechnęła.
Jednem wejrzeniem na nią poznała Justyna, że celu nietylko nie dopięła, ale wrażenie zrobiła przeciwne.
Po kilku więc obojętniejszych wyrazach, cofnęła się, dając dobranoc ucałowaniem nóg leżącéj już w łóżku podkomorzynéj. Opatrzyła lampkę nocną, poustawiała krzesła i na paluszkach wyszła.
Tu w korytarzyku, tuż, były drzwi pokoju panny Zofii, świeciło się jeszcze w dziurce od klucza. Cichutko, ostrożnie Justysia przychyliła się, przyłożyła oko i przekonała się z wielką pociechą swą, że mogła widzieć głąb’ pokoju. Ujrzała pannę Zofię rozebraną, w łóżku, spartą na ręku i zamyśloną tak smutnie, smutnie, że się pannie Justynie aż wesoło zrobiło. Książka otwarta leżała na stoliczku, ale jéj nie czytała. Na czole wystąpiła zmarszczka.
Widząc ją tak dziewiczo ładną atak mimo smutku pełną energii jakiejś, Justyna uczuła większą ku niéj niechęć, zazdrość, gniew niż wprzódy, gdy ją zdała uważała.
Postała u dziurki od klucza, widziała jak Zosia modlić się zaczęła, i mimowoli ścisnąwszy pięść, którą jéj pogroziła w ciemności, odeszła pocichu.
Wieczór to był powszechnych zdaje się narad i niepokojów w calem Zamszu, bo i panowie Sylwester z Kazimierzem nie kładli się spać, choć godzina była spóźniona.