Pierwszy to raz może, Sylwester czuł się prawie pobitym i zawiedzionym w przewidywaniach. Owa gąska, którą lekko szacował dowcipny i wytrawny Sylwester, w ciągu dnia dowiodła mu, że była cale inną niż sądził. Nie łacno się przyznawał do omyłki, lecz tu miłość własną trzeba było interesowi poświęcić.
— Miałeś trochę słuszności — mówił do kuzyna — to grozi, że się stać może bardzo seryo. Idzie nietylko o interes nas dwu, ale całéj rodziny. Dotąd mieliśmy nietylko nadzieję, ale prawie pewność że babunia nam zostawi majątek, niespodziewane pojednanie z jéj własną familią jest groźne. Nie przeczę, C’est sérieux. Sądzę więc, że nim coś postanowimy, nie ledwieby się nam kapkę naradzić potrzeba wszystkim. Ja nie gardzę w takich razach niewieścią radą, owszem, gdzie nieuchronną jest intryżka, gdzie niebezpieczeństwu otwarcie czoła stawić nie można, tam kobiecy rozum bardzo w miejscu.
— Więc cóż? — zapytał Kazio.
— Hm, co? co? w pisania się wdawać nie można, c’est bête. Jeden z nas musi jechać i zwołać sejmik familijny.
Chwilę pomilczawszy i chmurnie ściągnąwszy brwi dodał pan Sylwester:
— Pojadę ja, obu nam się oddalić niepodobna, trzeba, żeby ktoś był i patrzał co się tu dzieje. Na raporta twojéj Justysi spuścić się niepodobna.
— Dla czegóż mojéj! ba! — odparł Kazio — mów naszéj, bo z kolei i ty bywałeś w łaskach, no, i ja, a w największych Gerard.
— Cóż chcesz? ona ma lat trzydzieści może z czubkiem, a on dwadzieścia, to naturalne — odparł Sylwester śmiejąc się. — Justysia to machjawel w spódniczce, ale czasem kłamie i przesadza.
— Nawet zawsze, nie czasem, spokojnie poprawił Kazio. Rozśmieli się obaj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/118
Ta strona została przepisana.