Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/12

Ta strona została skorygowana.

staremu, ale téż i stróż w wypadkach częstych, gdy Dzwonka ścigano za przywłaszczenie cudzego jadła, stawał w jego obronie; pies był żarłoczny, a chudy tak zawsze, że mu żebra było można porachować. Wygoń zostawał pod władzą pana samego, lecz żeby go znowu tak bardzo słuchał, nie można powiedzieć. Robił o tyle o ile, a do łajania nawykły, puszczał je mimo uszów choćby stami i kroć sto tysięcami go karmiono.
Dwoje dziewcząt posługiwało przy pani, tłusta Handzia, którą wszyscy lubili, bo była niezmiernie wesoła, a żartów się nie obawiała, i chuda Maryś mrukliwa, kwaśna i smutna, mająca ten zły zwyczaj, że drzwiami waliła aż się szyby w oknach trzęsły.. Jéjmość wołała Handzię, jegomość protegował nieco bladą Maryś, Wygoń i pies woleli pierwszą. Handzia, gdyby nie to że zbytnio jakoś się rozrosła, wcale przystojną była dziewczyną, wygadaną, lubiącą się śmiać i żartować. Czasem w dnie świąteczne, jak pani pozwoliła jéj pójść w taniec, wywijała tak, że bez tchu potém padała na ławę. Wódki téż kieliszek wypiła z ochotą, a byle za drzwi, śpiew jéj się rozlegał na całą gospodę. Maryś miała twarz posępną, patrzała z podełba i mało z kim gadać chciała. Powszechnie utrzymywano, że miała jakieś w życiu nieszczęście, że omało za mąż nie wyszła za bogatego parobka, że się coś okazało i małżeństwo się rozchwiało, a Maryś w służbę poszła.
Gdy Handzia jéjmości się przypochlebiać umiała, Maryś posłuszna i cicha, nigdy ani nie donosiła ani w gawędkę się nie wdawała. Chwilkę czasu mając wolną, stawała we wrotach tylnych od gospody, fartuch przy ustach, i tak gotową była godzinami stać, póki jéj nie zawołano. Berkowski nie śmiejąc jéj protegować jawnie, bo jéjmość była strasznie zazdrosną, przez litość jéj krzywdy czynić nie dawał. Handzia i Maryś z sobą nie były dobrze, zdaje się nawet, że pierwsza drugą szpiegowała i różne rzeczy donosiła, ale się jéj donosy nigdy nie potwierdziły. Było więc w téj Wygodzie jak na całym świecie: