wiercipięta, do Justysi doskonały, ale do panien w salonie! te! te! te! — Sylwester się rozśmiał.
— Myślisz, moja duszo — rzekł — że panny w salonie inne mają gusta i uczucia od tych co są w garderobie? Mylisz się, ostatnie tylko szczerzéj je objawiają. Gerard cię odsądził od Justysi, i tak samo byłoby z inną, chłopak jak jabłko i zabawny.
— Przyznam ci się — że po sprawiedliwości, kiedy powiadasz, że Gerard ma być takim zdobywcą, toć o jego los nie ma się co tak troszczyć, a o mój...
Sylwester rękoma tylko i miną okazał, że niechciał kwestyi tak delikatnéj rozwiązywać.
— Słuchaj — spytał po chwili — ja nigdy się w cudze interesa nie wdaję, z zasady, naprzód, ażeby mi nikt nie mięszał się w moje, powtóre, ażeby mi sobie nikt pomagać nie kazał, bo tego nie lubię, ale il y a des exceptions! Jak ty stoisz w interesach?
— Powiedz mi kto dziś jest dobrze z interesami? — odparł Kazio — Kto? ty? Tyś zaszargany, ja zaszargany, my, wy, oni, wszyscy...
— Ale, przepraszam, są różnice — rzekł Sylwester, po kostki, po kolana, po pas, pod pachy, po szyję... Ja dotąd, jakby ci powiedzieć? do kolan...
— A ja prawie pod pachy! — westchnął Kazio. — Co chcesz! Młodość ma swe prawa, byłem mocno i długo młody, ledwie mi to zaczyna przechodzić. Źle ze mną. Towarzystwo, długi prywatne, hipoteczne i te bestye... lichwiarze. Wszystkiemu temu — dodał — kto właściwie winien? Babunia. Zrośliśmy, żyli, trwali w tém przekonaniu, że majątek jéj będzie do nas należał. Zerwała z nią rodzina, ona z nią, zdawały się rzeczy pewne. Wszyscyśmy się do staruszki umizgali... i...
— A! umizgali! otóż niedarowany błąd! — podchwycił
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/121
Ta strona została przepisana.