— Niech Bóg uchowa! Czym mówił panu? ja mam milionowych krewniaków na Mazurach, chcieli mnie skrzywdzić i wycierać mną jak ścierką, plunąłem im w oczy i poszedłem tu na łaskawy chleb do obcego, do przyjaciela, bo nieboszczyk Mylski służył razem ze mną. Widzicie jakim człowiek, więc i was nie posądzę.
— Ja, jakem się tu rozpatrzył — dodał Morawiński, — widzę jedno. Jużciż Zosia na jakiś czas zostać musi, aleją od — biorę jak będzie można najrychléj. Niech tam sobie będzie co chce.
Zmilczał porucznik, kręcił głową.
— Trudno to przewidzieć jak się rzeczy złożą, panna Zofia, choć ja tylko zdała na nią patrzę, ma — wiele taktu, da sobie radę. A no z Mylskiemi, z Mylskiemi będzie miała do roboty dosyć...
— Cóż to za ludzie?
Na to pytanie mając odpowiedzieć porucznik, choć siedzieli na skraju lasu, gdzie się wcale podsłuchanym być nie można było spodziewać, bacznie się dokoła obejrzał, niemal przestraszonemi oczyma, żuł cybuszek długo i namyślał się.
— Co pan chcesz, drugi tom mojéj familii; ludzie ci byli bogaci i którym się zdaje, że choćby przyszło rozbijać na gościńcu, oni bogatymi być muszą. Utracyusze, hulaki, państwo w głowie. Gładkie to, dowcipne, przyjemne w salonie, przed workiem złota gotowe stać na dwóch łapkach, a dumne i nadęte. Do kroćset... Nie powiem więcéj, bo i tak może zgrzeszyłem, ale przed wami, kochany panie Morawiński, my ludzie jednego autoramentu, trudno milczeć. Na Boga! tylko niewydawajcie się z tém co słyszycie odemnie.
. Ścisnęli się za ręce znowu. Morawiński zapatrzy! się w ziemię milczący. Coraz mu przekrzéj było że córkę tu zostawiać musiał.
— Ja — szeptał z cicha porucznik — ja tu mrukiem być
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/128
Ta strona została przepisana.