Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/13

Ta strona została skorygowana.

ludzie się swarzyli, godzili, darli i jednali, ogadywali się i podejrzewali, a nielitościwy czas wszystkie te śmiecie ludzkiego żywota kladł do swéj torby i unosił.
O jednéj jeszcze osobie należącéj do ludności tutejszéj, nie wspomnieliśmy. Państwo Berkowscy mieli syna, który kilka lat pierwszych boso przechodziwszy po Wygodzie, gdy już wróble ze strzechy wykręcać był zdolny, co pewnéj dojrzałości dowodziło, oddany został do Chełma, do szkoły. Przyznać to trzeba państwu propinatorstwu, iż o wychowanie jedynaka dbali wielce i nie żałowali na nie. Zapowiadał to Berkowski, że synkowi, imię mu Robert było, na karczmisku siedziéć nie da.
— Dość my się tu biedy najedli — mawiał, — dość ja się na niego tu nazrywał. Niech będzie czém chce, aby nie sługą całego świata jak ja.
Jéjmość téż roiła dlań o wielkiéj przyszłości. Ojciec i ona byli przekonani, że dziecko było zdolności nadzwyczajnych, rozkoszowali się niém. I wyznać trzeba, istotnie Robert chłopak był sprytny, żywy i pojętny, zawczasu bardzo rozwinięty do zbytku, ale mu się życie bodaj nadto już śmiało.
Robertek przyjeżdżał do rodziców na święta, naówczas zwykle siedział w pokoju matki, który był rodzajem saloniku, jadł co było najlepszego i kazał sobie służyć wszystkim. Inaczéj go w domu nie pozwalała nazywać jejmość jak paniczem; niechby się kto był ważył odmówić mu tego tytułu, miałby się zpyszna. Robert wyglądał téż na paniczyka i był śmiały, zuchwały a pyszny, jakby nigdy boso nie chodził około szynkwasu.
Dodawszy dereszowatą klacz, grubą, silną, którą nazywano kapitanową, bo była kupioną podobno od kogoś tytuł ten noszącego, będziemy mieli najdokładniejszy opis wszelkiéj żywéj istoty w Wygodzie. Wróbli mieszkających na poddaszu i w topolach, zliczyć nie było sposobu.
Było to w Sierpniu, pewnego roku, nie zbyt dawno, dzień