— No, mów-że ty mi szczerze, Zosiu, jak ci się tu prezentuje ten dwór, i ci ludzie. Ledwieśmy mieli dotąd zręczność parę słów przemówić do siebie, szczerze, no, jakże?
Zosia spojrzała mu w oczy mnąc w ręku chusteczkę.
— Boję się, mój kochany, dobry tatku, żeście mnie gotowi niezrozumieć.
— Dla czego? — spytał stary.
— Bo, doprawdy przez te trzy dni tutaj tyłem się różnych rzeczy napatrzyła, nasłuchała; taki dziwny, nowy świat przedstawił się oczom moim, że ja sama jego i siebie dobrze nie rozumiem. Przyszłam, kochany ojcze, do przekonania zuchwałego, śmiesznego może, iż mnie tu jakaś opatrzna ręka rzuciła, aby tę nieszczęśliwą babunię oswobodzić, pocieszyć, wyzwolić...
Morawiński aż się cały poruszył.
— Co ci się śni? dla czego nieszczęśliwą? — zawołał — co ty pleciesz?
— Ale tak — rozśmiała się smutnie Zosia — istotnie wygląda to na sen i przewidzenie, ale niemniéj prawdą mi się zda — je. Podkomorzyna dobra, zacna, rozumna, żyje otoczona ludźmi po większéj części niewartemi jéj, chciwemi i intrygantami. Zapytasz mnie, jak ja to mogłam we trzy dni tak na wylot przejrzeć, zrozumieć? Ja nie wiem sama. Nikt mi nie mówił, nic się nie odkryło jawnie, a jednak ja to czuję i widzę jasno. Tak jest. I to wiem, ojcze kochany, żem tu, oprócz podkomorzynéj, nie miła i nie pożądana nikomu, że zechcą się mnie pozbyć, że będą się starali mnie może uwikłać, spotwarzyć, oczemić. Wszystko to ja przewiduję, i męztwo jakieś wstąpiło we mnie, mówię sobie: jestem tu może zesłaną, aby jéj trochę życia osłodzić. Jechałam ze wstrętem, z obawą, teraz niemal dumną jestem z tego, że wyobrażam sobie iż mam posłannictwo.
Morawiński, dla którego to usposobienie córki było nadzwyczajnem zdumieniem, siedział milczący, niemy, nie wiedząc czy zgromić ją, czy opamiętywać, czy pochwalać. Coś w tém
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/130
Ta strona została przepisana.