się rozstać trudno i boleśnie. Wy jednak macie drugą córkę, a biedna nasza pani nikogo.
— Jednakże rodzina mężowska — wtrącił mimowolnie Morawiński.
— A tak, tak — rzekł wikary — bardzo nawet przywiązana do podkomorzynéj i daje jéj wiele dowodów poszanowania i czułości, to prawda, jednak, są to ludzie światowi, których temperamenta, humory, obyczaje, nie tak przypadają do serca staruszce, jak skromna prostota panny Zofii. Jak pan widzisz, towarzystwo to do zbytku wrzawliwe, wesołe, a my potrzebujemy ciszy i ukojenia. Czasem przynosi to rozrywkę i jest dobre, ale...
Wikary nie dokończył, gdyż nadszedł Migura, który z polecenia podkomorzynéj, chciał jeszcze odroczyć na jutro zapowiedziany wyjazd pana Andrzeja.
— Kochany panie — odparł zagadnięty — to pewna, że mi tu i dobrze i miło, ale pan sam gospodarzem jesteś, rozumiesz co to siejba.
— A syn pański...
— Tak, prawda, ale mi téż do syna i do córki tęskno. Dajcie mi konie i puśćcie...
— Jak pan każesz, stanie się, ale podkomorzyna prosi.
Morawiński już się nie chciał dać zatrzymać i poszedł sam.
Zaklinano go jeszcze o jeden dzień dla Zosi, spojrzał na jéj oczy, w których się łzy kręciły, i został.
Gdy dla gości nadeszła godzina spoczynku, Maryla ciągle nie opuszczała Zosi, chciała koniecznie stanąć nawet z nią razem w jednym pokoju, co się okazało na ten raz, szczęściem, niemożliwém. Dwie siostry miały już przygotowany apartament, do którego staruszka z Zosią je odprowadziły. Tu jeszcze mówiono chwilę, i naostatek ciężki ten dzień dla Zosi się skończył, mogła odejść i odpocząć.
Gdy dwie panie zostały sam na sam po wyjściu babuni,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/141
Ta strona została skorygowana.