ubraniu stojącą we drzwiach. Chciała się niby cofnąć, lecz pan Kazimierz pośpieszył i wstrzymał ją, niby gwałtem.
— Justysiu, serce moje, tęskniłem za tobą. Kryjesz się przedemną.
— Ale niech-no pan Kazimierz da pokój, proszę bardzo, proszę...
Kazio był zbyt natarczywy.
— Co słychać? co nowego? zmiłuj się, jakże nowa panienka?
Justyna pokręciła głową.
— O! mądra! mądra, nie ma co mówić, a no, cierpliwości. Jużem parę razy próbowała z panią o niéj zagadać, zaczynając od pochwał, milczy i nie odpowiada. Dziś mi nawet, co nigdy nie bywało, przy ubieraniu, choć nic złego nie mówiłam, słowo daję, rzekła tak seryo, jak nigdy:
— Co cię tam Zosia tak obchodzi, ja tych plotek nie lubię, daj jéj pokój.
Zniżywszy trochę głos, co dało panu Kazimierzowi dobry pretekst do zbliżenia się jeszcze większego, poczęła mówić daléj, poruszona widocznie.
— Próbowałam się do niéj przysunąć, ale to harde, zimne, ostrożne, ani sposobu. Ta niepoczciwa Deręgowska, słowo daję, ja ją znam, choć się mnie łasi, musiała już nagadać i na mnie. W rozmowę ze mną wdać się nie raczyła, ledwie półsłówkami. Ale, niedoczekanie, za kilka miesięcy śladu jéj tu nie będzie, albo..
Tu oba głosy Kazia i panny Justyny zeszły na szepty, przerywane śmieszkami i że o téj godzinie nikt ich przerwać nie mógł, trwały tak długo jakoś, iż pan Kazimierz wróciwszy do mieszkania, sługę zastał śpiącego, świecę zagasłą i swąd od niéj straszny w pokoju. Pomimo poufnéj konferencyi z panną Justyną, która powinna była wlać ufność i pociechę, Kazio w najgorszym humorze poszedł do łóżka. Z téj konferencyi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/148
Ta strona została skorygowana.