zniżać zaczynało, ale upał nie ustawał, gdy na gościńcu zaturkotało, i powozik lekki zboczył z niego do wrót gospody.
Berkowskiemu się iść nie chciało, ale Wygoń spał, a ludzie już wołali, aby wrota otwierać. Poszedł więc sam podróżnego przyjąć. Handzia się téż zerwała, bo jéj pilno było zobaczyć, kto i co. Po chwili wróciła z raportem do jéjmości, która od progu już oczyma ją pytała.
— To, proszę pani, do Zamsza, ten pan z Hrubieszowskiego co tam czasem jeździ do podkomorzynéj, tłusty, młody.
— Wiem! wiem! — głową kiwając odpowiedziała gospodyni — idź-że no pościeraj pyły, bo to grymaśne, a pieszczone licho, a zawsze także naszéj pani jakiś krewny. — Poprawiła się zaraz Berkowska: — Naszéj dziedziczki — wyraz „pani“ zdawał się niewłaściwym.
Handzia wyszła, a w progu się spotkała z Berkowskim, który zawołał:
— A idź-że pościerać, już prycha, że wszędzie pył, i świeżéj wody karafkę przynieść.
Sam podszedł do żony i mruknął.
— Do wody mu rumu trzeba i cukru...
— Któregoż rumu?
— Juści lepszego trzeba dać.
Pani poszła do szafy. Głosy furmana i lokaja słychać było w szopie, téż i paradny służący w kapeluszu, którego nie zdjął z głowy, wszedł raźno do izby i pozdrowił bez ceremonii.
— Jak się państwo macie! a do kroć set, upał, toby się człek czego napił.
— Nie ma jak kieliszek słodkiéj wódki — rzekł poważnie Berkowski. — To najlepiéj odejmuje pragnienie, jak ręką.
Służący się rozśmiał i stanął naprzeciw gosposi.
— Jakiegoż? — spytała. Stosowało się to do likieru.
Służący w palce stuknął.
— E! daj pani trzęsionki!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/15
Ta strona została skorygowana.