sposobów uczynienia jéj śmieszną, wprawienia w kłopot, wykazania jakiéjś niezgrabności, lub omyłki.
Działo się to tak zręcznie i delikatnie, z taką protekcyonalną dobrocią, że się o to ani pogniewać, ani upomniéć nie było można, trzeba było niemal dziękować, a jednak, ukąszenia te i spiskowania bolały. Powtarzając się nieustannie drażniły i niepokoiły. Zosia cierpiała, znosiła, uśmiechała się, a przyszedłszy do swojego pokoiku, chwilami się czuła przygnębioną, smutną, znużoną, tak, że mimo mocnego postanowienia wytrwania na stanowisku, ochota ją czasem brała paść do nóg staruszce, pożegnać ją i choćby piechotą uciekać do domu. Potém znowu wracało męztwo, choć nie rychło.
Złośliwie szpiegujące oczy panny Justyny, która usiłowała się wcisnąć, wkupić w łaski i zaufanie, a obudzała wstręt w pannie Zofii, wszystko, nawet neutralna grzeczność Migury, trzymającego się zdaleka, i natrętne nadskakiwanie biednéj Deręgowskiéj dręczyło wygnankę. Maryla wprosiła się jéj na przyjaciółkę; były z sobą bardzo dobrze, pierwsza ona, dla zachęcenia Zosi, najrozmaitsze jéj poczyniła zwierzenia, chcąc wywołać wzajemne. W Zosi nie obudziła zaufania i ta broniła się jéj zaręczeniami, że się nie miała z czém zwierzać, bo życie jéj dotąd było bardzo proste, jednostajne, szczęśliwe, a szczęśliwe narody i ludzie historyi nie mają.
Maryla naigrawając się z różnych urojonych może pretendentów zakochanych, starających się o nią, opisując jak im dawała odprawy, jak ich wodziła na paskach, chciała się coś téż dowiedzieć od Zosi, z czegoby się śmiać mogła. Zosia zapewniała ją, że mężczyzn widywała mało, i że nikt o niéj, ani ona o nikim nie myślała.
Zresztą była śmiałą i z Marylą o wiele się rzeczy spierała.
Pannie Mylskiéj szło o to aby mogła chwycić coś, coby przyprawne właściwie, mogło być podane babuni, i odstręczyć ją od faworytki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/150
Ta strona została skorygowana.