Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/158

Ta strona została skorygowana.

list na który tak bardzo rachowała, zawiódł ją i był niemal policzkiem.
Zaczerwieniona, z pałającą twarzą, gniewna i za to, że była odgadniętą, złożyła papier, nie wiedząc co z nim zrobić? Chciała go wrzucić do stolika, i obawiała się, sama niewiedząc czego, myślała go zniszczyć, ale raz jeszcze powoli musiała przeczytać wprzódy. Wsunęła go więc za gors i padła na krzesło, tak dotknięta, jakby ją największe nieszczęście spotkało. Siedziała do mroku i dopiéro Anusia potrzebująca jakiéjś rady, zapukawszy, przerwała jéj dumanie gorzkie.
Gniew pierwszy spadł na biedną dziewczyninę, którą przepędziła precz, wyłajawszy.
Wieczorem nie miała do niczego ochoty, nie wyszła nawet na zwykłą swą stacyę do ganku, nie życzyła się spotkać z Kazimierzem, nie chciała mówić z nikim. Z nachmurzoném czołem, o godzinie zwykłéj poszła do pokoju podkomorzynéj obejrzeć czy wszystko było w porządku. Zwykle Anusia z drugą służącą przygotowywały posłanie, ubiór wieczorny, światło, wodę, a panna Justyna oglądała tylko, poprawiała, i oczekiwała na staruszkę, aby ją rozebrać i przy toalecie kilka słów zamienić.
Tego wieczora nie miała nawet ochoty do rozmowy, i gdy podkomorzyna weszła, milcząc zbliżyła się ją rozbierać. Staruszka od razu postrzegła zły humor, który już nieraz spotykała.
— Co ci to, moja Justysiu?
— Głowa mnie boli...
— No, to proszęż cię, idź się zaraz połóż. Każ sobie zrobić zielonéj herbaty to ci pomoże.
Nie odpowiedziała nawet panna Justyna, prędko dokończyła co do niéj należało, narzuciła szlafroczek na podkomorzynę, która miała pójść się modlić jeszcze do pokoju Amelii i wyszła.
Brała już świecę w rękę podkomorzyna, aby wyjść na modlitwę, gdy oko jéj przypadkiem padło na posadzkę i zobaczyła