Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/159

Ta strona została skorygowana.

na niéj kawałek zmiętego papieru. Z ciekawością co to być mogło, podniosła go. List to był rozpieczętowany. Pierwsze wyrazy dały odgadnąć od kogo i do kogo był pisany.
Przed chwilą jeszcze na podłodze go nie było. Tknęło podkomorzynę to że Justysia była jakby nie swoja, i że list tylko przez nią mógł być zgubiony lub rzucony umyślnie. Zarumieniona i niespokojna staruszka, która lepiéj podobno znała pannę Justynę, niż się ona spodziewała, szybko schowała papier do kieszeni szlafroka.
Już miała wychodzić do drugiego pokoju, gdy szybkie kroki dały się słyszeć w korytarzyku, drzwi się otworzyły po cichu i wbiegła mocno zarumieniona panna Justyna. Zmięszała się zobaczywszy staruszkę, która jéj spojrzała w oczy i zadając sobie gwałt, spytała ją łagodnie.
— A czego chcesz, moje dziecko?
— Ja? nic...
Oczy jéj biegały po podłodze.
— Chciałam jeszcze lampkę poprawić.
Podkomorzyna, dla któréj bystrego oka dosyć było pomięszania i powrotu Justysi, aby się domyśléć jakiegoś podstępu, wyszła nie okazując po sobie wzruszenia do pokoju córki. Justyna poczęła żywo szukać po wszystkich kątkach napróżno, zapaliła świecę i wyszła z nią w korytarz, na ganek, w dziedziniec. Listu nigdzie nie było.
List był w rękach podkomorzynéj, która nie mogła się powstrzymać widząc go zmiętym i rozpieczętowanym, by nań okiem nie rzuciła. Kilka słów pochwyconych, zajęły ją tak, że drżąc odczytała cały. Łzy miała w oczach dokończywszy. Schowawszy go na króciuchną chwilę uklękła się pomodlić. Spojrzała na portret córki, jak gdyby rady w nim szukała i wprost przeszedłszy sypialnię, skierowała się drżąca ku drzwiom pokoju Zosi. Świeciło się jeszcze przez dziurkę od klucza, Zosia siedząc u stołu czytała.