Otarł pot z pod kapelusza.
— Ależ piecze!
— A panowie dokąd? — spytał Berkowski.
— A dokądże jak nie do Zamsza! — ruszył ramiony sługa.
Jéjmość brudnym fartuszkiem właśnie oczyszczała kieliszek, gdy Handzia wpadła jak piorun.
— Nie’no pan idzie do tego pana, prosi...
Berkowski poprawił chustki, i wolnym krokiem wyszedł.
W pokoju gościnnym, pół siedząc, pół leżąc, otyły dość, nie stary jeszcze mężczyzna, pięknéj twarzy, spoczywał po podróży. Na stoliku stała karafka z wodą. Berkowski niósł cukier na spodku od filiżanki i rum w flaszeczce.
— Dawaj! bo z pragnienia mrę! — krzyknął śmiejąc się podróżny. — Upał straszny.
Gospodarz nic nie odpowiedział, oszczędził słów i zbył to uśmiechem.
— Cóż tu u was słychać! w Zamszu! — spytał podróżny.
Namyślił się nim usta otworzył gospodarz, pokiwał głową, i chustki na szyi poprawił.
— Nic — rzekł — po staremu.
— Staruszka zdrowa?
— Dzięki Bogu.
— Był kto u niéj w tych czasach?
Znać, że na to pytanie nie łatwo było odpowiedziéć, bo Berkowski miny zaczął robić różne.
— Tam zawsze pełno, drzwi się nie zamykają, kto zliczy?
O tych co jadą na Wygodę, toć się wie, a no o innych, co przez Borówkę i przez Zarubańce, to znowu trudno. Tu ze dworu mało kto zajrzy, a ja téż tam nie częsty.
Ruszył ramionami.
— Był pan Sylwester?
— Ot, nie wiem...
Z niechętnym jakoś do gawędy Berkowskim trudno się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/16
Ta strona została skorygowana.