niem smutném, ale spokojnie. — Niestety! moja Zosiu, są biedne istoty na ziemi, których najczulszém sercem i największą miłością poprawić nie można, do których choć się przywiązało, w końcu się z niemi rozstać potrzeba.
Zosia ze łzami w oczach, stała jeszcze strwożona i milcząca.
— Babciu droga, rozstać się, zlituj się, z kim? z mojéj przyczyny?
Podkomorzyna zmilczała.
— Bądź spokojną, nie z twojéj przyczyny, ale z winy własnéj i winy wielkiéj.
Ostatnie słowa poruszona staruszka wyrzekła cicho, przyciągnęła ku sobie Zosię, pocałowała ją w czoło i przytulając do siebie dodała:
— Tyś dobre dziecko moje, tyś moja! ty jedna kochasz starą babcię, nie dla żadnych widoków, ale dla tego, że ona jest biedną sierotą, która miłości dziecięcia potrzebuje. Bóg niech ci błogosławi, dziecko moje.
Zosia nic już mówić nie mogła.
Po chwili uspokojenia, podkomorzyna kazała się jéj odprowadzić do swojego pokoju, położyła się przy niéj do łóżka, i gdy przyszedłszy zupełnie do siebie, drzemać zaczęła, Zosia oddaliła się na palcach.
Justysia przekonawszy się, że list zgubiła, przeraziła się straszliwie. Szukanie ze świecą, przy pomocy Anusi i dziewcząt nic nie pomogło. W pokoju podkomorzynéj listu téż nie było. Mógł go ktoś znaleźć, mogła się rzecz wydać, należało co rychléj zapobiedz temu na wszelki wypadek. Wpół nieprzytomna, narzuciwszy na siebie chustkę, pobiegła panna Justyna z kluczykiem, który u niéj został, do Migurów. Szczęściem jeszcze się u nich świeciło. Rządca z Gondraszem i przyjacielem z sąsiedztwa grał w wiścika. Spojrzawszy przez okno, Justysia wbiegła do saméj pani, która, jak zawsze, chora była i nie wychodziła do gości. Wywołano Migurę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/161
Ta strona została przepisana.