Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/164

Ta strona została przepisana.

Krzyk okropny przerwał mu mowę; załamując ręce panna Justyna, jak oszalała, sama niewiedząc co czyni, rzuciła się naprzód ku drzwiom, chciała, ufna w przewagę jaką miała dotąd nad podkomorzyną, biedź do niéj i wykłamać się.
Widząc to rządca pochwycił ją za rękę.
— Co panna czynisz! do podkomorzynéj zabroniono jéj iść, napróżno prosiłem, była nieubłaganą. Kazała mi dać konie do Chełma i wyprawić natychmiast. Pensyę pannie wypłacę zaraz, a oto dwa tysiące złotych od pani, z warunkiem, abyś panna natychmiast wyjeżdżała.
Panna Justyna w gniewie, złości, szaleństwie prawie, rycząc i bijąc nogami o podłogę, rękami o stół, nie słuchała co mówił rządca; kilka razy zrywała się biedz, potem zaczęła przeklinać, łajać, wyrzekać i skończyła na łzach znowu. Nic to nie pomogło, Migura nie oddalając się na krok naglił do pakowania się i wyjazdu.
Znać, że scena ta gwałtowna musiała się dać słyszeć przechodzącym, gdyż przyjaciele i przyjaciółki Justysi zaczęli się dobijać do drzwi, ale tych Migura oddalał.
Oszczędzając przykrości pannie Justynie, gdy konie były gotowe, wyprowadził ją przez ogród rządca, i dopiéro dał rozkazy woźnicy, zobaczywszy ją już na gościńcu. Sam wrócił do podkomorzynéj.
Staruszka, która była niespokojną, właśnie sama poszła zajrzeć do pokoiku Justyny, aby jéj odjazd przyśpieszyć, ale tu, już nie zastała nikogo. Sprzęty stały porozsuwane w nieładzie, a w dawno zastygłym kominku, zapomniany corpus delicti, rozerwana koperta listu ręką Zosi zapisana, wpadła w oczy podkomorzynie.
Gdyby jeszcze była wątpliwość jaka, i ta zniknąćby musiała. Nadchodzący Migura świadkiem był, gdy ją staruszka podniosła.