— Hm! — rzekł Bocian — a kto to, jak ten mówi, spenetruje. Jeszcze proszę jéjmości, wilię tego dnia, gdy mi jechać przypadło na pocztę, a już torebkę miałem na szyi zamkniętą, wpadła do mnie: — Dawaj torebkę! — miała klucz, otworzyła, gospodarowała w niéj, a mnie takiéj piołunówki dała kieliszek, że jéj tego do śmierci nie zapomnę. Piołunówka! rarytas! no! I niech ta sobie co chcą gadają, a dobra panna była, nie dzika. Każdemu zęby wyszczerzyła, z każdym się pośmiała, człowiekowi nie skąpiła, choćby kieliszek, choćby dwa.
Państwo Berkowscy jeszcze stali zdumieni, nie wiedząc, wierzyć czy nie, gdy przypadł Choberski, pisarz, co pola objeżdżając, czuł się w obowiązku na poucz wstąpić do Wygody, i przywieźć wiadomość o wypadku.
Markotno mu było, że go Bocian uprzedził, lecz na zapytanie gospodarstwa, głową strzepnął i rzekł cicho.
— Co on tam wie!
Skupiono się około niego.
— Mój dobrodzieju — odezwał się Berkowski — z esencyą pomarańczową, jak Boga kocham, zaraz zrobię, ale cóż to takiego?
— Co ma być! — szepnął Choberski — my ta dawno wiedzieli, że to się tak skończy. Jak nowa panna przybyła, każdy mówił, że albo ją Justysia wykurzy, albo ona pójdzie ztąd. Słyszę, tę wnuczkę co ją to z Polesia przywieźli jak wzięła wyśmiewać, tak ta przyszła do jaśnie pani, padła do nóg i powiedziała: — Albo ja, albo ona. — Jaśnie pani aż płakała sama za nią prosząc, bo ją od maleńkości wychowywała, ale poleska panna jak się zaciena, ta, co chcesz rób, musiała panna Justyna odjechać do matki. A przez to jéj się krzywda nie stała, bo ją słyszę jaśnie pani wyposażyła, co pełniutką chustkę pieniędzy wywiozła na kolanach, a co sukni, bielizny i wszystkiego, to się na bryczce nie pomieściło. Jeszcze potém wóz za nią poszedł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/169
Ta strona została przepisana.