Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/170

Ta strona została przepisana.

Berkowscy słuchali z nadzwyczajną uwagą. Choberski już nie poncz popijał, i, zniżając głos, mówił:
— Co ja powiem państwu, tego proszę nie rozgadywać: a no, panna Justyna bo dobre plecy za sobą miała. Jakby tak na mnie, to i spojrzeć jéj było trudno, chyba już nikogusieńko we dworze nie stało, a z paniczami w najlepszéj komitywie. Albo to pan Sylwester i Kazimierz, a najwięcéj Gerard, nie chodzili z nią po ogrodzie na spacery we dwojku! A śmieją się bywało, a żartują. Już kiedy jéj oni nie obronili, to musiała bieda wielka być.
Tu jeszcze głos zniżył ostrożnie i zerknął na zdała nad półkwartówką siedzącego Bociana.
— Pani myśli choć Migura żonaty, a nie umizgał się do niéj! Na mojém oczy widział! Prawda co żona mu słabuje, i że przy jaśnie pani miał pomoc, z Justysi, ręka rękę myje, ale, no i dosyć!
Berkowscy oboje głowami kręcili dziwnie. Zabierało się na dłuższą rozmowę w tym przedmiocie, który mógł być rozwiniętym systematyczniéj, gdy zabrzęczało, zastukało i do Wygody ktoś podjechał.
Choberski wyjrzał.
— Pan Sylwester z panem Gerardem!
— To oni tu się tylko przebiorą! — mruknął idąc do drzwi Berkowski, a w progu już stał śliczny, słusznego wzrostu chłopak młody, krew z mlekiem, twarzyczka Fauna ale ładnego, postawa żołnierska, ruchy swobodne, stal, i już się śmiał, wołając na głos:
— Imcipan Berkowski! witaj! proszę o kątek aby się odświeżyć nim stanę przed obliczem babuni, i wody, dużo wody, bo ablucyę generalną musimy wykonać, i dla woźnicy kieliszek czego, aby mu sił do Zamsza nie zabrakło, a żywo, czcigodny Berkowiuszu! a żywo...
Wtém ujrzał Handzię.