Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/171

Ta strona została przepisana.

— Piękna Hebo moja! wody, miski i uśmiechu, który mi doda serca!
Ukłonił się gospodyni.
— Pani Berkowskiéj dobrodziejki, służeczka! Jak-że zdrowie kochanéj pani? pewnie dobre, bo widzę ją kwitnącą!.. jak interesa? spodziewam się, że kwitną także.
— Gdzie zaś, proszę jaśnie pana, ta to czasy tak, z pozwoleniem, takie, jak nigdy nie były.
— Wié pani Berkowska — zawołał wesoły Gerard, on to bowiem był — od czasu jak uszy mam, nigdym czego innego nie słyszał, tylko, że coraz na świecie gorzéj.
— A bo prawda! — westchnął Berkowski.
Wtem stojący za Gerardem, milczący pan Sylwester wtrącił
— A co tam słychać z Zamsza? nie wiecie? Jest hrabina moja siostra z Marylą? jest Kazimierz?
Choberski wystąpił:
— Są, proszę jaśnie panów!
— A! pan z Zamsza? — spytał Sylwester.
— Pan pisarz prowentowy! — zaprezentował Berkowski.
— Dawno pan ze dworu?
— Ot tylko co...
— Wszyscy zdrowi?
— Chwała Bogu! — odparł pisarz, ale mówiąc to, i on i z nim oboje gospodarstwo tak się dziwnie do siebie uśmiechali tajemniczo, iż pan Sylwester czegoś się począł domyślać niezwyczajnego.
Gerard już śpiewał na cały głos, nie mając co robić, wcale ładnym tenorem:

Z tamtéj strony wody kąpała się wrona,
Pan Sylwester myślał, że to jego żona.

Berkowska zarumieniła się aż ze wstydu, że taki przyzwoity człowiek mógł tak nieprzyzwoitą nucić piosenkę.