Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/173

Ta strona została przepisana.

— Kto to tam, proszę jaśnie panów, może wiedzieć zkąd co poszło!
— Tajemnice stanu! — zawołał Gerard — ale żeby nam wody do umywania przyniosła piękna Hebe, prędzejbyśmy stanęli u celu życzeń, podróży i źródła zagadki.
Sylwester nie bardzo się chciał oddalać, mocno zaintrygowany i pewien, że tu więcéj daleko wiedziano niż mówić chciano. Badać jednak żaden z obu tych panów nie znajdował przyzwoitém, a Choberski nie miał ochoty się rozgadać.
— Jedziemy tedy — zawołał Gerard — i trafiamy na rewolucyę, albo raczéj coup d’état, podkomorzynéj ministerstwo dworu zmienione. Któż kandydatem do teki, chciałem mówić do kluczów od garderoby? nie wiesz pan, panie sekretarzu?
Tytuł ten pochlebiał snąć Choberskiemu, który ochotniéj odpowiedział:
— Zdaje się, że tymczasem kapitanowa Deręgowska będzie nadzierać na garderobę, ale ona przygłucha, to pewnie inną, pani weźmie.
— Pan-byś wotował za młodszą? — rzekł Gerard.
— A pewnie! — rozśmiał się pisarz — jaśnie pan téżby się za to nie gniewał.
— Tak, mój szanowny sekretarzu — ciągnął wesoło Gerard — lecz mnie moje interesa rzadko powołują do garderoby, a pana nierównie częściéj, jesteś więc w téj sprawie daleko żywiéj interesowany? hę?
Choherski się uśmiechnął.
Sylwester trącił kuzyna.
— No, chodźmy się ubierać.
Nucąc, Gerard skoczył do gościnnego pokoju. Tu gdy się we dwu sami znaleźli, obaj panowie Mylscy popatrzyli na się seryo.
— Cóż ty na to?
— A ty?
— To robota nowéj faworyty! ani chybi — rzekł Sylwe-