Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/175

Ta strona została przepisana.

śmiał się Sylwester — iż przekonany jestem, że każdy ideał wcielić w siebie potrafisz...
— Z wyjątkiem tragicznego — mówił Gerard; — tragedya wszelka nabawia mnie niestrawności i ziewania. Jeżeli ideał pięknéj panny z Polesia chodzi w koturnie, drapuje się togą i mówi alexandrynami, nie piszę się. To nad siły...
Śmieli się nie biorąc bardzo do serca upadku panny Justyny, a mimo pozornéj obojętności, obaj o nim myśleli.
— Nie mogliśmy przybyć bardziéj w porę na sukurs Kaziowi — rzekł Sylwester. — Jeśli kto, to on bez panny Justyny, która dlań była wielce użyteczną, obejść się nie potrafi. A co tam nasze panie porabiają?
— Nudzą się znakomicie, albo złoszczą, albo nawet razem oboje — odparł Gerard, który naprędce kończył ubranie.
Odświeżywszy się, obaj panowie wyszli pożegnać Berkowskiego i siedli do powozu, rozkazując aby dobrym kłusem jechał woźnica.
W milczeniu przebyli znaczniejszą część drogi. Zamsze już widać było i wjeżdżali w lipową ulicę, gdy z boku, stój! stój! słyszeć się dało.
Hrabina z Marylą wyszły właśnie były na przechadzkę, korzystając z pięknego wieczora. Towarzyszył im Kazio. Cała ta gromadka, dla rozmaitości zamiast starego ogrodu wybrała dziś aleję, nie oddalając się zbytnio od pałacu, aby nie chybić godziny herbaty.
Gerard pierwszy wyskoczył powitać siostry i Kazia, który już biegł przeciwko nim, widocznie poruszony, sądził bowiem, że pierwszy im rewolucyę w Zamszu będzie zwiastował.
Hrabina i Maryla niezmiernie im były rade. Konie odprawiono przodem do dworu, wszyscy stanęli razem, śmiejąc się i gwarząc.
— Nie wiecie na coście tu przybyli! — zawołała hrabina — un véritable coup d’état!