Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/176

Ta strona została przepisana.

— Panna Justyna skazana na banicyę! — rozśmiał się Gerard.
— Zkąd-że wiecie?
— Jakto? zkąd? Na dziesięć mil wkoło nikt nigdzie o niczém nie mówi, prócz tego. Mais c’est l’événement du jour!
Kazio potrząsł głową.
— E! e! w Wygodzieście się zatrzymywali!
— No, ale dla tego nic nie wiecie — przerwała Maryla gorąco, starając się siostrę uprzedzić. — W wigilię rewolucyi pokładłyśmy się spać, jak gdyby nigdy nic się na dworze naszéj królowéj zmienić nie miało. Żadnych czarnych chmurek nie było na niebie. Lazurowa pogoda i cisza.
Wstajemy nazajutrz rano, Matylda wpada i oznajmuje wygnanie panny Justyny. We dworze całym ruszyło się wszystko jak w ulu. Z nadzwyczajną, niewypowiedzianą ciekawością oczekiwałyśmy wyjścia babuni, a nadewszystko téj potęgi, która zdołała obalić taki kolos jak panna Justyna. Podkomorzynie potrzeba oddać sprawiedliwość, żeby chmurka na czole, żeby zmarszczka, żeby znaczek cierpienia, walki i zwycięztwa nad sobą.
Panna Zofia, na któréj ramieniu sparta wyszła babunia, wydała się nam bladą, a oczki czerwone i trochę zapłakane. Jeszcze poważniejsza niż kiedykolwiek, trochę zmięszana...
Udałyśmy naturalnie, że nic nie wiemy i nie widziemy, ja byłam nawet tak wspaniałomyślną, tak miłosierną, żem pannę Zofię starała się rozchmurzyć, co i nie udało mi się, i nie obudziło najmniejszéj oznaki wdzięczności. Pozostała sztywną, zimną, zawsze panią siebie, ale w głosiku żmijki i w spojrzeniu odbijała się jeszcze żółć wzburzona. Babunia wysilała się na dobry humor.
— Pozwól-że mi choć słówko wtrącić — przerwała hrabina.
— Skończyłam! — odrzekła Maryla i ukłoniwszy się odeszła na stronę.