— O! nie potrzeba zważać na to.
Poczęli zwolna iść ku pałacowi.
— Babunia powiedziała wyraźnie: sprzeniewierzenie się — począł Kazimierz. — Ja od ludzi wiem, że szło podobno o jakiś list, drudzy utrzymują, że popełniła Justysia jakieś grubiaństwo względem panny Zofii...
— A ty, jakże jesteś z poleską panną? — spytał Sylwester Kazia.
— Ja? Siadam zdaleka i patrzę na nią.
— A ona?
— Na mnie! nigdy!
— To dobry znak! wyśmienity znak! — przerwał Gerard — zapisz to sobie. Gdy panna nigdy na ciebie nie patrzy, umiera z pragnienia widzenia cię, a niechce i boi się dać tego poznać po sobie.
— Ba! ba! — rzekł Kazio — raz czy dwa próbowałem zagadnąć. Wprawdzie odpowiedzieć raczyła, ale jak nożem ucinając rozmowę. Daléj już, ani rusz...
— Palę się z ciekawości! — zawołał Gerard — płonę, goreję! Ty Kaziu i ja weźmiemy ją we dwa ognie. Będzie miała do wyboru.
— Łysinę i gołowąsa! — mruknął Sylwester — Marylu, cobyś ty wołała?
— Ja? z tego dwojga wołałabym trzecie.
— Nadzwyczaj pochlebne dla mnie — rzekł kłaniając się Sylwester.
— A! ale ty bo jesteś czwarty! — dodało dziewczę śmiejąc się.
Na te dowcipy siostry, hrabina pogardliwie ruszała ramionami.
— Nieznośna jest — mruczała.
Zbliżyli się już byli do pałacu.
W ganku, jakby oczekując na nich, stał z serwetą stary
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/178
Ta strona została przepisana.