i trochę wdzięcząc, bo była niegdyś nieszpetna i lubiła jeszcze gdy się do niéj uśmiechano, choć już nie było do czego. — A no, pewnie ma rozum! trzyma, z pozwoleniem, wszystko w garści, nikomu nic nie daje, uśmiecha się wszystkim, to się téż jéj kłaniają. Jakby to i wasz pan, panie Józefie, bez myśli tam bywał! ale coby mu młodemu się staréj babie zalecać.
— A toć krewny! — odparł sługa — toć ją tytułuje, babunią.
— Ale! babunią, proszę pana Józefa — dodała szynkarka. — Juści! Nasza podkomorzyna, to światu całemu wiadomo, oprócz córki, którą panną utraciła, a to był anioł ta nieboszczka, nie miała dzieci. A pan Kaźmirz, tyle jéj krewny, że jego dziad, a mąż podkomorzynéj, byli bracia rodzeni.
— No, to juści tam krewieństwo jakieś jest! — rzekł Józef.
Ruszyła ramionami Berkowska.
— Po pańsku to ono się tam zważa, a u nas to by żadnego nie rachowano — rzekła ciszéj. — I ci wszyscy co to przyjeżdżają jako familia, rychtyk tak samo.
— A kto tam w największych łaskach? — spytał Józef.
— Któż to może wiedziéć — odparła pani Dorota. — Ona wszystkim rada, a żeby miała kogo ukochać, to się po niéj nie pokaże.
Berkowski, który słuchał obojętnie, wtrącił:
— Onać ma swoją familię blizką!
Na to żona okrutnie oburzona, aż się zatrzęsła.
— Co mi to za familia! blizka? pewnie, ale to prości ludzie, ordynaryjne budniki, nawet niewiadomo czy to szlachta. Kto takiéj familii nie ma? Oni się tu nawet nie pokazują, bo wiedzą, że nie mają po co. Ona jest wielka pani, ze swoją adukacyą, jak się jéj przyznać do takich chłopów! Et! co to gadać!
— A przecie ona z ich rodu! — krzyknął Berkowski — to cały świat wie.
— Co to ma do tego! — przerwała żona. — Jak nieboszczyk się w niéj zakochał, to był wyrostek, miała ona ze czternaście
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/18
Ta strona została skorygowana.