Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/186

Ta strona została przepisana.

prosiła, aby dotrzymywała towarzystwa. Stosunki dwóch panien nie będąc zbyt poufałemi, dotąd były bardzo dobre. Nie było sposobu z Zosią inaczéj być, gdyż cierpliwie znosiła wszystko, nie sprzeciwiała się nigdy i dawała dowody taktu nadzwyczajnego. Ściślejszych jednak węzłów serdecznych zawiązać nie było podobna, i jakby nie czuła się powołaną od wysokiego towarzystwa pań obu. Nieustępowała im bynajmniéj wykształceniem, umiała daleko więcéj, lecz nie popisywała się z niczém.
Gerard od pierwszego wieczora spróbował wesołością swą i dowcipem dosyć pospolitego kroju olśnić biedną parafiankę, wywołał kilka razy uśmieszek na jéj usta, lecz przekonał się, że wrażenia, jakiego się spodziewał, nie uczynił. Byłby chętnie zmienił taktykę i humor, lecz nadto już był znany z tą suknią powszednią, by mu się nagle dla jednéj panienki wypadało przebierać i przetwarzać fizyognomię. Skazanym został dawniejszemi grzechami na to wiekuiste błaznowanie. Czyniło go to ponętnym w męzkich towarzystwach, w bezmyślnych kółkach kobiet wielu, lecz na ten raz czuł się niemal tą rolą upokorzonym. Nie brano go na seryo.
Zaraz nazajutrz po przybyciu Sylwestra z Gerardem, gdy zabierał się właśnie wystąpić, czarować i serca podbijać, będąc pewien, że babcię zabawia bardzo i familii pomaga, nadspodziewany wypadek całkiem od niego odwrócił uwagę.
Zrana Anusia, posługująca Zosi, nazwyczajona przez pannę Justynę, do noszenia plotek wszelkiego rodzaju, przyszedłszy ją ubierać, nie mogła wytrzymać aby jéj pewnéj wiadomostki nie udzieliła.
— Proszę panienki — szepnęła — nie wiem co się to takiego zrobiło, ale listy jakieś przyszły do porucznika Gondrasza, ja tam nie wiem zkąd i jakie, ale się porucznik pakuje, wybiera i gadają, że wyjeżdża.