— Dokąd? — spytała Zosia trochę zaciekawiona, bo jéj Gondrasz okazywał zawsze wiele życzliwości.
Jeszcze Anusia nie miała czasu odpowiedzieć na to, gdy drzwi się otworzyły i kapitanowa Deręgowska, cała drżąca, zdyszana, zarumieniona, wbiegła do pokoju Zosi. Nim słowo rzekła, skinieniem ręki przeprosiwszy, siadła i zaczęła się wachlować, pokasłując, chwytając się za piersi i dając wszelkie oznaki najgwałtowniejszego poruszenia. Zosia patrzała na nią, nie wiedząc co to ma znaczyć.
— Przepraszam pannę Zofię, dobrodziejkę moją — rzekła w końcu — ale tak jestem wzruszona, że ledwie mówić mogę.
— Cóż się to stało kapitanowéj? — nachylając się jéj do ucha, odezwała się Zosia — uchowaj Boże co niemiłego? może mogę pomódz w czém...
— Ale mnie osobiście — rumieniąc się trochę, poczęła Deręgowska — nic, nic, tylko... porucznikowi...
— Właśnie mi Anusia powiada, że się wybiera! dokąd? — spytała Zosia.
— Historya, powiadam pannie Zofii, nie do uwierzenia, jak Boga kocham... Pewnie słyszała panna Zofia, albo i nie, że się był poróżnił przed laty z bardzo majętnémi krewnemi, porzucił ich, i tu na łasce zamieszkał, otóż, co się stało! Brat mu zmarł bezdzietny i ogromną słyszę fortunę zapisał, dobra wielkie na Mazowszu, sześć folwarków. Skąpy był nadzwyczaj, mówią, że i kapitały... Dali mu znać, żeby jechał majętności obejmować.
Deręgowska się zarumieniła znowu. Zosia nie od dziś uważała że stosunek jakiś prastary, zapewne od lat dwudziestu już istniejący, między kapitanową a porucznikiem trwał, z czego się czasém uśmiechano. Całował ją w rękę codzień i niekiedy puszczał się w gawędkę, tém trudniejszą, że Deręgowska była przygłuchą. Naturalnie perspektywa stracenia przyjaciela od lat wielu, boleśnie dotykała i tak już nieszczę-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/187
Ta strona została przepisana.