Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/19

Ta strona została skorygowana.

lat, wzieni ją, adukowali, wodzili po pensyach, po zagranicach. Zupełnie ją przerobili. Za życia nieboszczyka nikt z téj familii nie śmiał się na próg pokazać, a po jego śmierci sami obrażeni nie chcieli jéj znać.
Pan Józef się rozśmiał głosem.
— Otóż to dla tego, widzi pani — rzekł — my tam jedziemy, choćby i mój pan, choćby i pan Sylwester, choćby i inni, bo ona swojéj familii majątku nie zostawi. Cóżby ci ludzie ordynarni z nim robili? To się juści nam należy.
— Na dwoje wróżka wróżyła! — szepnęła pani Berkowska i umilkła.
Wtém, że konie naprędce popasły, a furmanowi pilno było do wygodniejszéj stajni w Zamszu, dał znać, że gotowo, i pan Józef naprędce sam się obliczywszy, zapłacił i do pana pośpieszył.
Berkowski z powagą poszedł gościa pożegnać, i słychać było jak powóz o próg stuknąwszy, wyruszył w dalszą drogę. Lecz zaledwie on jednemi wrotami się wytoczył, drugiemi już wózek kuty, rodzaj najtyczanki niepoczesnéj, trzema w poręcz konikami małemi zaprzężonéj, wjechał do szopy. Spojrzawszy nań, a na bryczce dopatrzywszy niepozornego téż, słusznego wzrostu, chudego jegomości, Berkowski nie myślał się sam nim zajmować, wrócił do izby i wysłał Handzię.
— Któż to tam taki? — zapytała Dorota.
— Licho go wie, jakiś szlachcic albo oficyalista. Trzema konikami bryczyna.
Upłynął kawałek czasu, aż w progu zjawił się, już zwierzchniéj okurzonéj sukni zbywszy się, w letniém skromném ubraniu, człek dobrze niemłody, wzrostu słusznego, postawy niby wojskowéj, z wąsem siwiejącym. Choć bardzo był odziany ubogo na pozór, choć nie miał na sobie nic, coby go od zagrodowego szlachcica różniło, jakoś i Berkowski i żona jego zmiarkowali, że nie z lada kim mają do czynienia.