— Ureguluj tylko sprawy swe — zawołała podkomorzyna — i powracaj, pokoju nikt nie zajmie.
— Właśnie o to prosić miałem, jeżeli łaska — odezwał się Gondrasz — majątek puszczę w dzierżawę, i słowo daję, wrócę.
Rozśmieli się wszyscy.
— Ba! ba! nie puszczą pana — odezwał się Gerard, — znajdziesz teraz przyjaciół i rodzinę.
Porucznik, którému sukcessya nie odebrała apetytu, spuścił głowę i zajął się odżywianiem. Przez cały ciąg śniadania oczu z niego nie spuszczano, był bohaterem dnia i obejście się z nim tak się różniło od dawnego, że mimowolnie uśmiech wywoływało na usta. Migura był nadskakujący, stary Rzęsnowski, który nigdy dawniéj nie posługiwał sam porucznikowi, zmieniał mu talerze i kusił go powrotami z półmiskiem. Jeden on w najmniejszéj rzeczy nie zmienił się, zakłopotanie widać było tylko na jego twarzy. Na rozmowę o spadku niepodobna go było wyciągnąć.
Gdy po śniadaniu wszyscy się, każdy w swoją stronę, rozchodzili, porucznik zupełnie tak jak dni poprzednich wziął za czapkę i myślał się wynosić, gdy spostrzegłszy księdza wikarego, wstrzymał się i podbiegł ku niemu.
— Księże wikary dobrodzieju! mogę prosić na słóweczko?
— Bardzo chętnie, gdzież chcesz byśmy poszli?
— A no, na dziedziniec, do ogrodu, gdzie jegomość dobrodziéj wolisz?
— Do ogrodu! — zgoda.
Za wychodzącymi powlekli wszyscy oczyma. Porucznik dopiéro teraz zdawał się nieco rozgorączkowany. Gdy się znaleźli sami w ulicy, podniósł głowę.
— Oto mi, proszę księdza wikarego, — spadło na barki! — zawołał. — Po co mi to!
— Żartujesz!
— Nie, ale człowiek się już zżył z tą myślą ubóstwa i spo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/190
Ta strona została przepisana.