— A no, ojcze mój, siedem krzyżyków to nie ma już co odkładać.
— Jedź-no wprzódy — wracaj zdrów, a potem pomyślisz co masz uczynić...
— Familii tak jak nie mam — dodał Gondrasz — ci co się mnie wyrzekali gołego, tym ja kosmatym będąc złamanego grosza nie dam. Wolę... wolę... na ubogich...
— A godzi się być mściwym? — spytał ksiądz.
— To nie zemsta, to sprawiedliwość wedle Starego Testamentu — dodał porucznik. I już, zwierzania się dokończywszy, chciał odchodzić, gdy mu jeszcze na myśl przyszło poprosić wikarego, aby to o czém z sobą mówili, zachował w najgłębszéj tajemnicy.
Przyrzekał mu to, uśmiechając się ksiądz Bylewski, i wrócili do pałacu... Porucznikowi humor szczególniéj psuło to, że wszyscy ludzie Zamszańscy, nie wyjmując Rzęsnowskiego, teraz mu większy respekt okazywali.
— Trzystaby zjedli! — mruczał — myślą, że ja to dla siebie wezmę... tfu! — W istocie, chłopak co mu czasem buty czyścił, bo często Gondrasz sam spełniał tę czynność i wywiązywał się z niéj doskonale, stróż co sień umiatał w oficynie, ludzie co mu nigdy wprzód nie kiwnęli głową i byli z nim za pan brat, teraz na palcach chodzili. Zżymał się na to, a chłopca nawet zburczał.
— Dudku jakiś — rzekł do niego — to póki goły byłem miałeś mnie za ba i bardzo, a teraz raptem respekt znasz... Wiedz, że to co robisz — świństwo jest.
Ale chłopak i to przyjął z pokorą i uśmiechem. Migurze, który po dwu latach niebytności w oficynie, (od czasu ostatniéj słabości kapitana), oddał mu teraz wizytę, pod pozorem dopytania się o konie i bryczkę — nie mógł tego powiedzieć Gondrasz, ale z pewnością coś podobnego pomyślał.
Najzabawniejszem było, że ten spadkobierca powołany do
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/192
Ta strona została przepisana.