Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/196

Ta strona została przepisana.

czniejszego jéj ani dać, ani zapisać nie miała zamiaru. Więc choć rozmowa skończyła się potem na żartach i dowcipach, Gerard był z siebie zadowolony. Wieczorem Maryli i Kaziowi mógł przynieść owoc swych starań — zapewnienie, iż podkomorzyna nie myśli zmieniać dawnego rozporządzenia.
Pomimo to, nieczułość panny Zofii drażniła go zawsze, miał do niéj urazę. Okazywał jéj jak największe uszanowanie, przypochlebiał się niemal, lecz i to nie czyniło pożądanego skutku.
Tak dni płynęły bez znacznych zmian w usposobieniach, gdy jednego dnia posłaniec z sąsiedztwa umyślny, przyniósł list do panny Zofii.
Ponieważ we dworze wszystko co się jéj tyczyło, szczególną, nadzwyczajną zwracało uwagę i rodziło niepokoje, list do niéj, która tu prawie znajomych nie miała, obudził domysły, poruszył do najwyższego stopnia.
W jednéj chwili wiedziała o nim Maryla, dwaj Mylscy, rządca, nawet kapitanowa Deręgowska, mimo swéj głuchoty. List, sam Rzęsnowski zaniósł do pokoju panny Zofii, która ze zdziwieniem spytała najprzód:
— List? do mnie? z Kruków? z jakich Kruków? ale ja tu nikogo nie znam!
Wziąwszy jednak w ręce pismo, Zosia się mocno zarumieniła, podziękowała staruszkowi i bardzo zmięszana, poszła z listem do okna. Tu stała długo, zafrasowana mocno, jakby nie wiedziała co z tém począć; namyślała się, szła, powracała, a w ostatku niosąc list w ręku, z rumieńcem na twarzy, wsunęła się do pokoju podkomorzynéj. Staruszka, któréj ulubioném czytaniem były pamiętniki, siedziała właśnie nad owemi swego czasu sławnemi margrabiami de Créqui, gdy Zosia weszła do pokoju. Z jéj twarzy i z listu niesionego w ręku poznała, że coś zajść musiało co ją dotknęło i ulękłszy się trochę, wstała pośpiesznie.