Ludwik odroczył swe widoki professury i służby publicznéj aby choć na chwilę zbliżyć się do panny Zofii.
Wieczorem tego dnia, podkomorzyna bardzo zręcznie oznajmiła w salonie, że dowiedziawszy się o kimś przybyłym do Kruków z sąsiedztwa Leśnego-Hruda, zaprosiła go wraz z młodym hrabią na obiad jutrzejszy. Dodała żartobliwie, że Maryla powinna była zwrócić szczególną uwagę na młodego hrabiego, dziedzica znacznych włości, wielkich nadziei pod wszystkiemi względami, bo i świetne odebrał wychowanie i oprócz spadku po ojcu czekały go sukcessye po bardzo bogatéj babce, i po niemniéj majętnéj ciotce.
— Babcia sobie ze mnie żartuje! — zawołała Maryla — ależ to student!
— Wkrótce mieć będzie lat dwadzieścia, możesz być jego pierwszym ideałem.
— Ce n’est pas de refus! — odpowiedziała Maryla — ale, ja nie mam szczęścia. Zrobię co tylko będę mogła aby go oczarować.
Gerard zaręczył siostrze, że posiłkować jéj będzie z całą strategią wytrawnego już pomocnika. Wszyscy ciekawi byli bardzo dziedzica Kruków, bo nikt go tu nie znał oprócz podkomorzynéj.
Nazajutrz w istocie do obiadu panna Maryla z nadzwyczajném ustroiła się staraniem, wytwornością i była prześliczną. Zosia zaś naumyślnie włożyła czarną swą sukienkę, przywiezioną z Leśnego-Hruda, i nie dała się babce nakłonić do zmiany.
Przyjaciółka prawie się o to pogniewała, zamiast być wdzięczną.
— Chcesz abym ja się chyba wydała przy tobie śmieszną i w pretensyach — wołała.