Twarz miał posępną, dumną razem i obojętną, jak gdyby cały świat nie wiele cenił i nie bardzo nań zważał. Wszedł, skłonił się lekko, oczyma zdawał szukać gospodarza, zbliżył doń, i odezwał głosem cichym:
— Waćpan jesteś gospodarzem?
— Tak jest, do usług! tak! — trochę urażony waćpanem odparł Berkowski żywo — a co tam panu potrzeba?...
— Czy nie mógłbym prosić go o chwilkę rozmowy? — rzekł podróżny zwracając się nazad ku drzwiom.
Berkowski poszedł za nim.
Znaleźli się wkrótce w tym samym pokoju, w którym jeszcze stała niedopita woda po panu Kazimierzu. Podróżny się odwrócił do gospodarza.
— Nie mógłbyś mi pan powiedziéć, daleko ztąd do Zamsza?
— Do Zamsza! — prychnął Berkowski — a toć ta austerya — inaczéj jéj nie nazywał propinator, — ta austerya należy do Zamsza, do pani podkomorzynéj Mylskiéj. Ztąd wyjechawszy z austeryi, trochę w lewo prowadzi droga wysadzana do pałacu samiusieńkiego, tyle tylko, że nie dojeżdżając do Zamsza, dzieli się gościniec i w lewo na folwark idzie, a na prawo do dworu. Trzy kwadranse drogi.
— Podkomorzyna w domu?
— Ona bo nigdy prawie nie wyjeżdża.
Berkowski widocznie był niezmiernie zaintrygowany tym nowym a nieznanym mu gościem, dążącym téż do Zamsza. Przypatrywał mu się z bacznością niezmierną, usiłując odgadnąć, co go tam mogło prowadzić.
Podróżny stał zasępiony, jakby nie wiedział co mówić daléj, od czego zaczynać, choć znać było, że do mówienia miał bardzo wiele.
— Hm — odezwał się. — Pan nie wiesz zapewne, czy... gości w Zamszu znajdę?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/20
Ta strona została skorygowana.