pana Ludwika, zapał z jakim po staroświecku rączkę jéj całował, przeszły niepostrzeżone dla wszystkich, oprócz babuni. Ta zaś wcale nie dała poznać po sobie, iż się czegoś dopatrzyła.
Śliczna Maryla zwróciła oczy młodego panicza, więcéj naturalnie, niż skromna Zosia i nie wahała się śmiało rzucić w rozmowę wyzywającą. Pierwsze próby dały jéj poznać i Gerardowi, że pomimo młodego wieku hrabiego lekce go sobie ważyć nie było można. Uczony chłopczyk był dosyć pewien siebie, pamięć miał ogromną, przytomność wielką i dosyć nawet łatwego dowcipu.
Nie wydało się to dziwném nikomu, że po pierwszéj chwili powitań i preludyach ogólnéj rozmowy, Zosia znalazła się przy panu Ludwiku tak jakoś szczęśliwie umieszczona, iż swobodnie z nim niepodsłuchiwana mogła rozmawiać.
On i ona ochłonęli z pierwszego wrażenia, panna Zofia postrzegła, że towarzystwo mocno jest zajęte młodym hrabią i zagadnęła pana Ludwika:
— Kiedyż? jakim sposobem? i jak dawno dostałeś się pan w te strony? Lucynka nic mi o tém nie pisała!
— Stało się to — rzekł Ludwik — wcale niespodzianie. Z Warszawy doniósł mi przyjaciel, że młody hrabia potrzebuje towarzysza podróży, no, a mnie się zdawało, że ja podróży potrzebuję. Wprawdzie podróż podobno nie rychléj nastąpi, aż się do niéj obaj przygotujemy.
— A cóż z pańskiemi projektami się stało? — spytała Zosia.
— Odłożyłem je na późniéj — rzekł Ludwik. — Wabiło mnie wiele tutaj.
Nie dokończył. Zosia się zarumieniła i wtrąciła prędko:
— Zapewne, naprzód sam uczeń, o którego zdolnościach takie cuda głoszą, potem podróż.
— A może, może i więcéj coś jeszcze, do czego się przyznać nie śmiem — rzekł oczy spuszczając Ludwik.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/201
Ta strona została przepisana.