— Ja się nie napieram pańskich tajemnic — wesoło odrzuciła Zosia — Mów mi pan o Lucynie. Widziałeś ją?
— Byłem na pożegnanie. Biedna panna Lucyna! Od wyjazdu pani trwoga jéj i niepokój wzrosła jeszcze. Lęka się o panią, choć zdaje mi się, że tu chyba musi być jéj jak w raju, i nie ma się czego obawiać.
— Tak, prawda — dodała Zosia — ale porównanie z rajem nietrafne, bo tam był wąż.
— A tu go nie ma? — podchwycił Ludwik.
Zosia zamilkła spuszczając oczy.
— To tylko panu powiedzieć mogę, że podkomorzyna jest aniołem dobroci.
— Zewsząd o tém słyszę — rzekł Ludwik — i cieszę się; niepodobna, aby tu pani źle być mogło.
— A nie! jest mi dobrze! jest mi lepiéj niżem zasłużyła, ale tęsknię za Hrudem, za ojcem, za Lucynką i za tą naszą swobodą, któréj mi tu braknie.
Ludwik sposępniał.
— Świetne bardzo towarzystwo! — rzekł po cichu.
— I patrz pan co za śliczna panna, która w dodatku nosi poetyczne imię Maryli.
Professor spojrzał, popatrzył i szepnął głos zniżając:
— W istocie piękna bardzo, a jednak...
— Cóż pan masz jéj do zarzucenia?
Uczony mąż pomyślał trochę.
— Zdaje mi się, że nadto wie, iż jest piękną i zbyt o tém pamięta.
— Nie bądź pan złośliwym! — rzekła Zosia.
— Dziś przynajmniéj usposobionym do tego nie jestem — odezwał się Ludwik — czuje się takim szczęśliwym, żem gotów wszystko całemu światu przebaczyć. Pani tęsknisz za Hrudem, i jam tak przywykł do niego, do towarzystwa Damiana, do wszystkich, że panią widząc znowu, gotówem nie tylko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/202
Ta strona została przepisana.