skich nie był zadowolony. Wróciwszy obaj do siebie, siedli palić cygara i dumać nad wypadkami dnia tego.
— Uważałeś, że Marylka się z nią przemówiła — szepnął Gerard.
— Ale bo téż sobie przy stole pozwalała, tak, że podkomorzyna się ciągle marszczyła — rzekł Kazio.
— Podkomorzynie to wolno, ale ta panienka Marylce zaczęła robić wymówki. Wiesz jak to ona jest, nie ścierpi nic i popsztykały się.
— To źle — zakończył Kazimierz.
W istocie źle wszystko jakoś szło. Kaziowi siedziało w głowie klinem to, co utrzymywała hrabina, że podkomorzyna przed laty zrobiła testament. Bardzo pragnął bliższéj o tém i pewniejszéj zasięgnąć wiadomości i rozmyślał tylko jak i zkąd ją ma dobyć. Nie wydumał jednak nic mądrzejszego nad to, że wypadało mu zastukać do serca Migury, bo jakżeby on o tém nie miał wiedzieć? Rządca był wprawdzie zamknięty, ostrożny, ale czyżby już niebyło sposobu ująć go sobie? Jako myśliwy, Kazio woził ze sobą zawsze co najmniéj dwie dubeltówki. Jedna z nich nowiusieńka, Lefaucheux, wytworna i przedziwna, wywołała była na polowaniu taką admiracyę Migury, że jéj prawie z rąk nie puścił przez jakie pół godziny, oglądając na wszystkie strony. Pan Kazimierz to postrzegłszy, powziął zamiar pozyskania sobie rządcy podarunkiem téj ślicznéj Lefoszówki, z pudełkiem, rekwizytami, przyborem.
Magura się wzdragał przyjąć, zaklinał że nie weźmie, ale, gdy Kazio dał słowo, że ją w kawałki siekierą rozbije, nakoniec się skłonił do akceptowania wspaniałéj ofiary.
Kazio był zręczny, bo tak natychmiast potem żądać wypłaty za dubeltówkę nie mógł, zawiązał tylko czułe, przyjacielskie stosunki, a dowiedziawszy się, że rządcy żona, zawsze chora prawie, trzymała go pod pantoflem, może dla tego właśnie, że potajemnie z innemi się bałamucił, Kazio począł się wpraszać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/206
Ta strona została przepisana.