Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/209

Ta strona została przepisana.

— E! — rzekł — tak źle nie będzie! nie trzeba znowu przewidywać rzeczy najgorszych.
— Nie, ale to się tak zgadało — dodał Kazio — to się téż gada. Buska się zaprzysięga, że testament zaraz po śmierci córki zrobiony, kiedy jeszcze Morawińskich nie znała, coć się oni jéj wyrzekli, i do akt wniesiony. Mówi, że w aktach rejent go widział.
— Ha! może! może! — odparł Migura — ja jeszcze naówczas tak blizko jaśnie pani nie byłem, alem o tém nie słyszał wcale.
— Buska zapewnia...
— To i może tak być — rzekł obojętnie rządca — choć, o ile ja jaśnie panią znam, nie zdaje mi się żeby co tak jawnie miała robić, bo tego nie lubi aby ludzie rozpowiadali, co i jak ona czyni. Ale, może być! nie przeczę.
— Jak ci się przecie zdaje, czy była kiedy usposobioną do zrobienia testamentu? — zapytał Kazio.
Migura się zamyślił, obejrzał i dodał cichusieńko, przychylając ku panu Kazimierzowi:
— Pan znał pannę Justynę?
— A jakże! — rzekł Kazio głową potrząsając — doskonale.
— Widzi pan, ja idę do jaśnie pani, gdy mnie zawoła, przy niéj tam nie jestem, co robi to tylko wiem od ludzi, póki była panna Justyna, to czasem coś szepnęła, bo ona lepiéj znała podkomorzynę, niż wszyscy. Otóż ona mi powiadała, że nieraz znajdowała bruliony w drobne kawałeczki podarte. Ale to była dziewczyna, panie! jak ogień!
— Jak ogień! — potwierdził z westchnieniem Kazio — to prawda.
— Ona powiedziała, że z tych kawałeczków aż trzy dni i trzy noce składała, męczyła się i złożyła coś nakształt testamentu, a takich podartych brulionów, słyszę, pełno zawsze bywało...