— Więc, z tego by wnosić można, że coś zrobiła? — spytał Kazio.
— Hm! albo to pan nie wie, że kto tak pisze bruliony ciągle, to najczęściéj skończy się na tém że nic nie napisze — dodał Migura.
— I to prawda! — westchnął Kazio.
Chwilę milczeli obaj.
— Jeżeliby miało być jakie rozporządzenie — dorzucił Migura — to o tém jeden tylko człowiek na świecie wiedzieć może, a tym jest ksiądz wiary Bylewski, od niego zaś kto się czego dowié, będzie mądry...
Minę zrobił pocieszną Migura, ręce rozsunął, głowę spuścił, oczy otworzył szeroko i westchnął.
— Testament gdyby był, u nikogo tylko chyba u niego...
— Ależ każdy wymaga świadków! — dorzucił Kazio.
— Jak duchownego to dosyć jednego, gdy jest zwłaszcza własnoręczny — mówił Migura — to pewna, słyszałem o tém od prawników.
— A cóż po śmierci córki za akt odwożono do sądu? bo o tém Buska twierdzi na pewno! — wtrącił Mylski.
— Kto wie, może jaki jeszcze zapis mężowski, lub coś podobnego — odezwał się rządca, który raz począwszy w tym przedmiocie, już się czuł wciągnięty.
Rozprawiali tak jeszcze dosyć długo. Kazio napomknął o pannie Zofii, i zwierzył się nawet Migurze, że jednemu z Mylskich, wedle jego myśli, koniecznie się o nią starać wypadało. Rządca téż uważał to nie tylko za naturalne, ale jako najwłaściwsze.
— Mnie to na myśl przychodziło, że albo pan, albo pan Gerard, koniecznie musi się z nią żenić. Pani od śmierci nieboszczki panny Amelii, nigdy do nikogo tak przywiązaną nie była.
— Ba, ale jeśli jéj téż nie zbierze się nic zapisać! — mruknął Kazio.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/210
Ta strona została przepisana.