Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/212

Ta strona została przepisana.

która była w najwyższym stopniu sympatyczną panu Gerardowi.
Niestety, tak jest na tym świecie, w którym ducha od ciała rozdzielić niepodobna, że, jak nie ma poezyi bez formy udatnéj, tak prawdziwéj miłości nie ma bez pewnego cielesnego uroku. Wolno piorunować przeciwko temu aforyzmowi, ale nie sposób go oddalić. Bez pewnéj namiętności grzesznéj będzie uwielbienie, szacunek, przyjaźń, ale miłości nie będzie. Nie wymaga ona piękności, nie jest pociągniętą doskonałością kształtów, potrzebuje tego czegoś niewysłowionego, nieokreślonego co pociąga. Można się śmiertelnie zakochać w tém co komuś innemu wyda się brzydkiém, w jakiejś mince, grymasiku, zmarszczku, barwie i kształcie fantastycznym, w którym natura tajemnic pełna złożyła magnes co pociąga. Dla Gerarda tym magnesem były oczy panny Zofii, mówiące mu tak wiele, że żadne na świecie tyle i tak dziwnych a potężnych rzeczy mu nigdy nie powiedziały. A oczy te właśnie nawet do niego nigdy zagadać nie chciały. Spotykały go przypadkiem, odwracały się umyślnie.
Gerard także postanowił mocno, wcale się przed nikim nie spowiadać ze swych zamiarów, nawet przed Marylą, ale bądź co bądź starać się o pannę Zofię.
Wychodził naostatku z téj zasady, że babunia zawsze go bardzo lubiła, że ją doskonale bawił i że będąca także mocno przywiązaną do panny Zofii, dla nich obojga musiała przecie coś uczynić. Nie ulegało to wątpliwości.
Zatém, choć babunia się z tém wygadała, że jakoby charaktery ich i temperamenta się nie zgadzały, należało dowieść, iż sprzeczności były pozorne, a właśnie w różnicy ich najdoskonalsza leżała harmonia.
Pan Gerard prawie równocześnie z Kaziem, w kilka dni potem, zaczęli się coraz bardziéj zbliżać do Zosi. Obaj uderzeni tém zostali zaraz, że się jakoś spotykali na jednéj drodze,