Nie było odpowiedzi. Maryla poszła krokiem poważnym do toalety, rozwiązała piękne swe włosy drżącemi rękami, zajęła się zwijaniem ich na noc i już ani spojrzała na brata.
Gerard powtórzył dobranoc, napróżno. Dobył cygaro z kieszeni, obciął je zwolna, zbliżył do świecy, zapalił, czekając może odezwania się siostry, lecz widząc że wcale nie zważa na niego, nałożył kapelusz na głowę i oddalił się krokiem mierzonym.
W ciągu następnego tygodnia zwolna stosunki pomiędzy Kaziem i Gerardem ostygać zaczęły i zmieniły się znacznie. Nie przestali mówić do siebie, lecz jeden długiego unikał widocznie, spotykając się rozmawiali o rzeczach obojętnych, unikali potrącenia o to co się w Zamszu działo. Kazio często przesiadywał u Migury, Gerard jeździł konno, czytał, chodził, najczęściéj sam.
Spotkawszy się przypadkiem zagadywali o czémś pilnem bardzo, co zaraz gdzieś jednego z nich wzywało. W salonie nawet dostrzedz już się dawało oziębienie.
Najmniejszego powodu do zazdrości nie dała panna Zofia, jednemu ani drugiemu, obu ich unikając zarówno, lecz że Kazio mniéj się jéj zdawał natarczywym, i że mniéj się go lękała, trochę z nim była poufalszą. Gerard stracił dużo ze swéj wesołości i dowcipu, a koncepta jego stawały się coraz ostrzejszemi. Niekiedy nawet nie oszczędzały Kazia i Maryli. Pierwszy nie odpowiadał na nie, druga wpadała w gniew i łajała brata, o ile się to dawało w salonie wykonać.
Gdy była przywiedzioną do ostateczności, a temperament jéj wytrzymać nie dawał, szybko zbliżała mu się do ucha, zasłaniała ręką i szepnęła podobno to samo słówko, którém już raz głośno pozdrowiła go u siebie w pokoju.