Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/217

Ta strona została przepisana.

Zmagała się z wysiłkiem wielkim do wesołości całując ręce babki, która, wzruszona mocno, milczała długo.
— Nie — rzekła — coś przecie począć, coś radzić potrzeba. Cięży mi ofiara twoja, tak pozostać nie może. Ja się czuję chorą, a choć mi tu bardzo dobrze, nawet mój poczciwy doktor radzi mi zasięgnąć konsultacyi warszawskich lekarzy. W moim wieku, nie na wiele się to przyda, ale wyjazd zmieni może to położenie, stosunki. Więc — dodała babunia skwapliwie — uspokój się, same, spodziewam się, we dwie pojedziemy do Warszawy.
Zosia chciała zaprzeczać, ale podkomorzyna mówić jéj nie dając, pocałowała w czoło, i że właśnie Anusia weszła panienkę rozbierać, cofnęła się do swojego pokoju.
Tegoż wieczora, w oficynie, Gerard i Kazio, którzy unikali wzajemnych odwiedzin, uznali obaj jednocześnie potrzebę otwartego rozmówienia się z sobą. Gerard był w progu swego pokoju i miał wychodzić do Kazia, gdy się z nim spotkał.
Powitali się bardzo zimno.
Kazio usiadł.
Krótki czas trwało milczenie.
— Słuchaj-no — przerwał je Kazio — potrzebuję się rozmówić otwarcie.
— Mówmy otwarcie — potwierdził Gerard stając z rękami w kieszeniach przed siedzącym — O co to idzie?
— Zdaje mi się że coś, jakbyś myślał o pannie Zofii, może się mylę?
— Nic a nic, myślę o pannie Zofii, a daléj co? czy nie mam prawa?
— Nie przeczę, ale zdaje mi się, że i ja mam równe prawo? hę? — odezwał się Kazimierz.
— Któż przeczy? — rozśmiał się Gerard.
— To tylko nieszczęście — począł chmurno Kazimierz — że jeden drugiemu przeszkadzamy i koniec końcem, śmieszność jest.