Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/219

Ta strona została przepisana.

ze mną jest daleko lepiéj. Od ciebie formalnie ucieka, nie odpowiada ci na pytania, traktuje wcale inaczéj, z czém mogę ręczyć, że zyskałbym jéj serce.
— Gdyby nie ja? Ale jeżeli mnie tak traktuje jak powiadasz, cóż ja ci przeszkadzam?
— Z tobą, nie ma co mówić rozumnie — zawołał Kazimierz wstając z krzesełka.
Gerard zastąpił mu drogę.
— Nie gniewaj się, proszę cię. Mów szczerze, kochasz-że się w niej?
Kazimierz, dla którego czasy kochania się dawno przeszły, który miewał jeszcze namiętności i fantazye, ale kochać się zapomniał, w pierwszéj chwili jakoś niespełna wiedział co ma odpowiedzieć.
— No, a ty? — odrzucił — ty?
— Daję ci słowo honoru, wierz, nie wierz. Kocham się zapamiętale. Gdyby nie miała żadnego posagu, nie była wnuczką babuni, latałbym za nią tak samo, może gorzéj. Tak, daję ci słowo, kocham się.
— Ty?
— Ja! — Gerard w piersi się uderzył.
Przerwała się rozmowa, Kazio usiadł w krześle i dobył z kieszeni szlafroczka cygarnicę. Gerard podał mu świecę. Kazio ostygł pierwszy, nadto już był leniwym, ażeby się długo gniewać. Wzdychał tylko.
— Ja ci powiem jedno — dodał pocieszając dziwnie Gerarda i siebie — podobno ani jeden ani drugi z nas szczęścia do niéj miéć nie będzie. Jest tam starsza od nas obu miłość.
— Naprzykład?
— Professor ten co przyjeżdżał z Krukowskim. Pisują do siebie, to wiem. Teraz...
— On jéj od ojca list przysyłał — przerwał Gerard.
— Tak! tak! trzeba było widzieć jak na nią patrzał, jak