Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/22

Ta strona została przepisana.

— Pan téż jedzie do Zamsza? bo mi mąż mój mówił....
— Tak jest...
— Pewnie dawno znajomy pani podkomorzynie...
— Nie, nigdym jéj nie widział w życiu
— Proszę!! pewnie za interesem?...
— Żadnego nie mam tak dalece...
Berkowska głową kiwała.
— Piękny pałac, bogata pani i ludzka bardzo a gościnna! Gości się tam nie przebiera nigdy — poczęła mówić o stół się sparłszy, i widząc, że podróżny słucha z uwagą i ciekawością. — My tu, proszę pana, już na dzierżawie lat piętnaście siędziemy, znamy wszystkich i wszystko co tu się święci... Familia mężowska bardzo koło jéjmości naszéj tańcuje, nadskakuje, łasi się, a ona bodaj ze wszystkich się śmieje, ale grzeczna dla wszystkich. Rozumna pani, wysoko adukowana! Ho! ho...
— A któż tam najlepiéj położony?
— Z familii? Otóż proszę pana, najsumienniéj mogę powiedzieć, bo wiem co się tam dzieje, każdą rzecz, do najmniejszego: że nikogo nasza pani nie faworyzuje, nikogo! No, w łaskach, w łaskach jeden tylko ksiądz staruszek wikary, co był ponoć przody w wojsku za dawnych czasów, zowie się Bylewski... Lat do siedemdziesięciu... siwy... Mądry bardzo i powszechnie go tu szanują... No, ten to w łaskach, ten tam codzienny gość, a kto chce co od podkomorzynéj, tylko przez niego.
— Cóż to, podkomorzyna tak pobożna? — spytał podróżny.
— Pewnie, że nabożna — odrzekła gospodyni — ale żeby znowu miała być dewotką, jak to inne... to nie... Bo i ksiądz wikary nie jest z tych co biednych ludzi nieustannie piekłem ino straszą, a djabłami. Chowaj Boże, dobry człek... i do niego do spowiedzi chmarami idą, bo łagodny i pocieszy prędzéj niż zasmuci, ten tam ksiądz nie dlatego u pani w łaskach, ale że