— Gerard? o téj porze? cóż to? Cud? nie rozumiem?
— Wypadek — rzekł Gerard.
— Cóż się stało?
— Nie wiesz nic?
Maryla ziewnęła zamiast odpowiedzi i pokazała dwa rzędy ząbków jak perełki, patrzała na Gerarda mówiąc tém milczeniem:
— No, cóż daléj?
Gerardowi z gniewu zebrało się na żarty.
— Przyszedłem po twe rozkazy — rzekł — do podróży.
— Do jakiéj podróży?
— Podkomorzyna wybiera się do Warszawy!
— Co ci się stało?
— Najniezawodniéj, doktor jéj jechać każe, (którego nie widziała), a więc i my wynosić się ztąd musimy.
Rumieniec gniewu oblał twarzyczkę Maryli, tupnęła nóżką.
— Parfait! doskonale! — zawołała i zaczęła się śmiać na pół z gniewem. — Zkąd-że ta wiadomość?
— Przyniósł mi ją Kazio w téj chwili od Migury, którego dziś rano przywołano, i dano mu tę dyspozycyę.
Maryla kiwnęła głową dumnie i spojrzawszy w zwierciadło, aby trochę włosy poprawić, nic nie mówiąc wyszła z pokoju. Gerard pozostał.
Wprost udała się do Zofii. Rzadko teraz bywała u niéj, zdziwiła się więc Zosia, siedząca już ubrana przy stoliku; zobaczywszy kuzynkę, rzuciła pióro, wstała i wyszła na jéj powitanie.
— Proszę cię — odezwała się łagodząc głosik o ile możności piękna Maryla — cóż mi to znowu dziś rano za nowinę przyniesiono, podkomorzyna się wybiera do Warszawy?
Zosi rumieniec wystąpił na twarz.
— Nic o tém nie wiem — rzekła. — Musi to być coś bardzo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/222
Ta strona została przepisana.