nagłego, nowego, bo ja o żadnym do podróży wyborze dotąd nie słyszałam.
Niedowierzająco popatrzyła na nią Maryla.
— Jeżeli kuzynka o tém nie wie, prawie bym to chciała wziąć za jakąś niedorzeczną bajkę. Jakże-byś znowu nie wiedziała!
Uśmiechnęła się złośliwie.
— Doprawdy?
Zosia zmięszana spuściła oczy.
— Jeżeli tak jest w istocie — odpowiedziała spokojnie — zapewne się o tém zaraz dowiemy.
— Wie już o tém pan Migura, którému dano dyspozycyę — dodała Maryla. — Przykro nam będzie rozstać się, bo, naturalnie, ja muszę wrócić do siostry, a nie wiem prawdziwie, kiedy się zobaczemy.
Wyrazy te, same z siebie niewinne, wymówione były z takiem szyderstwem dobitném, iż Zosia tknięta niém, podniosła oczy śmiało.
— Pani — zawołała, zapominając umyślnie tytułu kuzynki — nie godzi się być tak okrutną dla kogoś, co choć na nieszczęście, stał się przykrém zrządzeniem losu, wcale nie jest temu winien. Nie od dziś widzę, że jestem nietylko dla pani ale dla całéj rodziny nienawistną. Nie zasłużyłam na to. Nigdym złą myślą nawet nie zgrzeszyła przeciw wam, a ucierpiałam wiele.
Nie spodziewająca się tak otwartego wystąpienia, Maryla stała jakiś czas zmięszana, ochłonęła prędko jednak.
— Ale z jakiegoż powodu te wymówki? — rzekła szydersko — cóż pani możesz nam mieć do zarzucenia. Nasza rodzina u stóp jéj aż dwóch adoratorów złożyła w ofierze. Możnaż wymagać więcej? któżby z nas śmiał pani uchybić? Ja? Ale, nie mam na to odwagi! biedna istota, zepchnięta na drugi plan, do podrzędnéj roli. Czyżbym się na to ważyć mogła? Jeże-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/223
Ta strona została przepisana.