Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/226

Ta strona została przepisana.

Najlepiéj, mnie się zdaje, byłoby już wcale nie wspominać nawet podkomorzynie, która jest trochę dziś niezdrową.
Maryla, pragnąc naprawić swą niedorzeczność, wstała podając rączkę pannie Zofii, i na tém się ta łatana zgoda i pokój skończyły.
Do śniadania jednak nie wyszła pani podkomorzyna. Zosia oznajmiła przybyłym na nie, że babunia czuła się trochę osłabioną i zmęczoną i że miała atak reumatyzmu, który się często przytrafiał w jesieni.
Na to nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy bardzo byli milczący i chmurni, śniadanie w cichości i naprędce odbyto, natychmiast rozeszli się goście, każdy do swojego pokoju. Kazio był nad innych pognębiony, bo jego nierozwaga stała się przyczyną całego zamieszania.
Do obiadu, mimo reumatyzmu wyszła jednak, sparta na ręku Zosi podkomorzyna, trochę bledsza, ale ze zwykłym spokojem i pogodą na twarzy. Nie dała poznać po sobie nic, z Marylą się przywitała czułe, narzekała na reumatyzm, lecz w rozmowę wtrąciła umyślnie, iż choć jéj doktorowie radzili podróż, tak nawykła do domu i do trybu życia swego wiejskiego, iżby jéj oddalić się z Zamsza było niepodobieństwem.
Słuchano w milczeniu, nie odezwał się nikt. Głos biednéj staruszki był drżący, trochę słabszy niż zwykle i zmieniony dziwnie.
Miała jednak tyle mocy nad sobą, że się uśmiechała, żartowała i starała w drugich obudzić wesołość.
Maryla, jak żadnego dnia znowu milczącą była, i ona co nie miała najmniejszego upodobania w robotach kobiecych, ani zręczności do nich, szyła na kanwie z niezmiernym pośpiechem i zajęciem tą pracą, któréj nigdy tu nikt w jéj rękach nie widział.
Panowie Gerard i Kazio na ten dzień wstrzymali się jakoś obaj od natrętnych zalotów. Czas wszystkim wydawał się nie-