Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/228

Ta strona została przepisana.

Spodziewano się wszakże, iż zajęty zawsze bardzo, nie zabawi długo, że może można będzie się z nim nie zetknąć, wyminąć jakoś. Gerard gotów był udawać zajętego, Kazio myślał, czy się nie wybrać na polowanie, Maryla zostałaby u siebie, ale się lękała ażeby jéj nie odwiedził, jeśliby chorą udała i nie wyśmiał jéj kaprysów i chimer.
Doktor, po którego posłano konie, przyjechał przed obiadem, posiedział u podkomorzynéj, z nią razem przyszedł do stołu, lecz rozmowa szczęśliwie się zwróciła na obojętne przedmioty. Mówiono o sąsiedztwie, o klimacie, o chorobach. Sprawiński nakazywał podkomorzynie spoczynek, rozrywkę, umiarkowany ruch, coś tam zapisał i przyrzekł, że ją odwiedzać będzie.
Przywiózł ukłony z Kruków, gdzie sparaliżowanego starego hrabiego zwykł był odwiedzać, podkomorzynéj najprzód, potém pannie Zofii, więcéj jakoś nikomu. Od niego się dowiedziano, że podróż młodego hrabiego Paulina była odłożoną do wiosny i że bardzo wszyscy byli radzi z professora Ludwika, który sobie serca całego domu pozyskał.
Sprawiński na ten raz nie zaczepił nikogo z przytomnych, wyjątkowo był grzeczny, patrzał, badał oczyma, lecz ani panu Kazimierzowi łapczywości jego w jedzeniu nie miał za złe, ani Gerardowi jego tajemniczych uśmiechów, ani Maryli wejrzeń do sufitu skierowanych, dla uniknięcia spotkania ze wzrokiem strasznego doktora. Zaraz po obiedzie i kawie, konie już przygotowane zawiozły doktora do następnéj jego stacyi. Wszyscy lżéj odetchnęli pozbywszy się go bez szwanku, co się trafiało rzadko.
Podkomorzyna nie zmieniła trybu swojego życia, ale na twarzy jéj widać było więcéj niż kiedykolwiek wyryte cierpienie i walkę, którą dla nieokazywania go, staczać z sobą musiała.