Tegoż dnia przestawiała meble w salonie, gospodarowała w sali jadalnéj, posyłała do kuchni, wołać kazała do siebie ogrodnika, rządziła się, mówiąc starym językiem, jak szara gęś.
Dwór był pełen, tegoż wieczora nadjechał pan Sylwester. Podkomorzynę ta atencya familii zdawała się dosyć cieszyć, wszystkich przyjmowała serdecznie i zapewniała każdego z osobna, iż to jest dla niéj mitem, życie, nich, wesołość widzieć w koło siebie, a nie czuć pustki i osierocenia.
Życie to i ruch w istocie takie przybrały rozmiary, że zwłaszcza od przyjazdu pani Ozorowskiéj, liczna służba dworu zaledwie mogła starczyć gościom. Migura, niechcący narazić się nikomu, z pomieszczeniem ludzi, koni, powozów, z całą tą czeredą obcą, wymagającą, niespokojną, ledwie mógł sobie dać rady, Rzęsnowski chodził jak przybity.
Zofii mniéj to może dokuczało, gdyż znaczniejszą część dnia była przy choréj, a wychodziła tylko na krótko do salonu, zajmując w nim skromne bardzo miejsce. Nie starała się nawet o przypodobanie familii, wiedząc zawczasu, że to jest niepodobieństwem.
Tak rzeczy stały, a zdrowie podkomorzynéj wcale się nie polepszało, gdy dnia jednego niekryta bryczka czterokonna, przywiozła przed oficynę nowego gościa. Był nim, poznała go z okna Deręgowska, pan porucznik Gondrasz. Serce jéj zabiło mocno, aż się za nie pochwycić musiała.
Nie bardzo się zmienił stary przyjaciel domu, choć losy jego bardzo się odmieniły, trochę czyściejsze i nowsze suknie tego samego kroju, chustka zawsze na wysokiéj duszce podwiązana, fajeczka i cybuszek, jakby z dawnych czasów. Tylko miny nabrał pewniejszéj siebie, raźniéj się nieco obracał. Wprost jak do domu zajechał do dawnéj swéj izdebki, od któréj chłopak, co mu służył niegdyś, przyniósł klucze. Nic tu od jego wyjazdu nie poruszono, pył tylko padł na pozaczynane
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/232
Ta strona została przepisana.