pudełeczka, zwiniętą starą pościel i ubogi sprzęt, który porucznik witał ze łzą w oku i śmiejącemi się ustami.
Zaledwie odebrał list kapitanowéj o chorobie podkomorzynéj, serce mu się poruszyło, interesa zdał prawnikowi i pośpieszył do Zamsza. U siebie teraz miał dwór ogromny, wszystkiego pod dostatkiem, był tam panem, tu stare życie rezydenta uśmiechało mu się jak coś idealnego. Wracając do skromnych praw jego i przywilejów, zdało mu się, że swobodniéj oddycha, że powraca do normalnego stanu.
Jeszcze się nie miał czasu rozgościć, gdy Migura, dowiedziawszy się o jego przyjeździe, pośpieszył w objęcia przyjaciela. Porucznik mało go nie udusił w uścisku, ale razem się rozpłakał.
— Pewnie moich koni nie będziesz miał gdzie postawić — zawołał porucznik — bo mi już w Wygodzie mówiła Berkowska, która wszystko wie, że tu kącika nie ma pustego, ale, pal ich djabli, odeślij do Wygody, byle mi mój szelma Wojtek się tam nie rozpił.
— Ja konie do mojéj stajni biorę. Gdzie! co! dopiéroby podkomorzyna mi dała, gdyby się o czém podobnem dowiedziała. Na konie się znajdzie miejsce...
— Ale jakże podkomorzyna, dobrodziejka moja? jak ona? zlituj się.
Migura głową potrząsł i nagle osmutniał.
— No, sam niewiem, od Sprawińskiego kto się co dowie? Bardzo złego, zdaje się, nie ma nic, a no, wiek, a no, — westchnął. — Zobaczysz ją pan zaraz, bo jak się tylko dowie o was, każe pewnie prosić.
— A gości macie? — rozśmiał się Gondrasz.
Jest dosyć — rzekł ostrożny Migura — ale pan wiesz, że podkomorzyna to lubi, na to my się nie skarżemy.
— Mówili mi, że i ten kołowrotek, Ozorowska, co wiecznie trajkocze...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/233
Ta strona została przepisana.