Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/237

Ta strona została przepisana.

gwałtownie napadła płeć żeńska na nich za tę „nikczemność“, iż pozornie przynajmniéj musieli odstąpić od zalotów. W sercu Gerarda jednak pozostał niepokój pewien i rozdrażnienie.
Gdyby był nawet który z nich chciał zbliżyć się do Zosi, teraz się to stało niepodobieństwem, gdyż mało pokazywała się w salonie, a nie mając ku obronie podkomorzynéj, wolała męczeńskie miejsce zająć między paniami, niż pozwolić nudzić siebie dwóm kawalerom równie dla niéj wstrętliwym.
Zaraz po przybyciu porucznika, o którego brylantowych kolczykach staroświeckich wieść się rozeszła między paniami (od podkomorzynéj) i dała powód do fałszywych domysłów? iż porucznik gotów był afekty swe do młodziuchnéj panny skierować, nadjechali z wizytą, drugiego dnia po obiedzie, hrabia Paulin i professor Ludwik.
Podkomorzyna przyjęła ich w swoim pokoju, a gdy potém godzina herbaty zbliżyła się, zmusiła niemal Zosię, aby wyszła do salonu i mogła dłużéj nieco rozmówić się z panem Ludwikiem o Hrudzie. Wiedziała staruszka, że to jéj zrobi przyjemność. Hrabiego Paulina natychmiast pochwyciła Maryla; Ludwik w istocie pozostał wolnym, i Zosia wcale się nie troszcząc o to co ludzie powiedzą, wyszła z nim do drugiego salonu, którego drzwi były otwarte.
Zaledwie się oddalili od towarzystwa, gdy Ludwik się odezwał żywo:
— Zmusiłem niemal a raczéj ubłagałem hrabiego Paulina, aby tu ze mną przyjechał. Byłem nadzwyczaj niespokojny o panią. Wiem od doktora Sprawińskiego co się tu dzieje, a! pani! jakże mi jéj żal! jakże mi okrutnie jéj żal. Pani się tu zamęczysz.
— Nie zamęczę się może — odparła Zosia ze smutnym półuśmiechem. — ale że się męczę, to prawda. Jednak, czując że spełniam obowiązek, że jestem potrzebną, żem kochaną nad zasługi przez tę czcigodną staruszkę, skarżyć się nie mogę.