Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/238

Ta strona została przepisana.

— Pani droga — zawołał professor — na twarzy jéj nawet widać znużenie, w końcu siły się wyczerpią, pani nie wytrwasz.
— Muszę! — odezwała się Zosia.
— Ale pani wiesz, co mówi doktor Sprawiński? — zawołał Ludwik — ja po części dla tego przybyłem.
— Na Boga! cóż on mówi — przelękniona spytała zatrzymując się Zofia — co on mówi?
Professor zmiarkował dopiéro, że nie powinien był powiedzieć całéj prawdy.
— Powiada — zaczął plącząc się nieco — powiada, że choć obecnie nie ma nic tak groźnego, ale, wiek, wyczerpanie, osłabienie...
Zofia zbladła.
— A, gdyby, uchowaj Boże, coś, czego przewidziéć nie można, wypadło, położenie pani...
— Nie mówmy, proszę was, nie mówmy o niczém podobném. To mnie gorzéj dręczy jak wszystko co spotkać może.
Zosi tchu zabrakło, professor zobaczył twarzyczkę silnie zarumienioną, łzy w oczach i zamilkł.
— A! czyżby już tak źle, tak bardzo źle z nami być miało! poczęła pocicbu Zosia — jam do niéj przywiązała się jak do matki, któréj nie znałam, przyrosłam sercem, tak krótko mogłam być z nią! Nie, to być nie może, a! nie! nie.
Milczał professor.
— Dosyć jest na chwilę tu przybyć — począł po przestanku — ażeby się już domyśleć, co ta przyjemna familia, o któréj ja w Krukach wiele się nasłuchałem, bo ją tam dobrze znają, musi wyrabiać aby się pomścić na pani, do któréj podkomorzyna czule jest przywiązaną! Widzę, że teraz zebrano się tu w wielkim komplecie, pod pozorem troskliwości, a w istocie z obawy, aby coś się im z łupu, na który czyhają, nie uroniło.
— Nie mów pan tak — przerwała Zosia. — Napoili mnie żółcią nieraz, jednak sądzę, że więcéj w tém płochości, zazdro-